Katarzyna Kazimierowska: – Jak się żyje singlom w USA?
Emily Witt: – W Ameryce ludzie uważają, że nie zarabiają wystarczająco dużo pieniędzy, żeby założyć rodzinę. Do głosu dochodzi pokolenie tzw. milenialsów. Młodym ludziom jest coraz trudniej osiągnąć taki poziom życia, jaki mieli ich rodzice w ich wieku. Moi rodzice przed trzydziestką wzięli ślub, mieli dom, dzieci, czyli wszystko to, co składa się na dorosłe życie. Ja mieszkam w Nowym Jorku, podobnie jak większość moich znajomych, co wydaje się ekstremalnie trudne, bo życie tu jest naprawdę drogie. Dziś młodzi muszą sprostać kombinacji studenckich kredytów do spłaty, rosnących cen nieruchomości i własnej niechęci do wzięcia ślubu z kimś, kogo nie są pewni. Wiele osób w wieku trzydziestu lat mieszka ze współlokatorami, bo tak jest po prostu taniej. Można powiedzieć, że to też rodzaj rodziny, miejskiej rodziny. Kiedy jesteś singlem, cały czas szukasz innych ludzi, towarzystwa, więc znajdujesz różne sieci i formy braterstwa i wsparcia.
Ale też niektórzy nie poddają się społecznym oczekiwaniom, że trzeba wziąć ślub, dorosnąć. Nie chcą się podporządkować, iść na kompromis. Wolą poczekać, aż trafią na kogoś, w kim się poważnie zakochają. Na pewno jest to efekt zmian strukturalnych, demograficznych i ekonomicznych. Kiedy zaczęłam research do mojej książki ponad sześć lat temu, akurat rozstałam się z chłopakiem i długo nie mogłam znaleźć kogoś, z kim chciałabym być. Ale wiedziałam też, że nie tylko ja tak mam. Po prostu świat się zmienia, ludzie pobierają się dużo później niż kiedyś albo w ogóle rezygnują ze ślubu.
Eva Illouz, izraelska socjolog, zapytana o przyszłość związków, powiedziała, że może trzeba wyjść poza ograniczenia, jakie nakłada małżeństwo, że w przyszłości związki dwu-, trzy-, czteroosobowe będą na porządku dziennym.