W dniu rozpoczęcia roku szkolnego domknęła się pisowska zmiana systemu oświaty. Gimnazja zostały zlikwidowane, ich ostatni absolwenci, razem z pierwszymi absolwentami ośmioletnich podstawówek po mękach rekrutacji (POLITYKA 26), właśnie rozpoczęli naukę w szkołach średnich. Ci po gimnazjach zostaną w nich trzy lata, ci po podstawówkach – cztery. Będą się uczyć w tych samych budynkach, z tymi samymi nauczycielami, ale według inaczej ułożonych programów. Zamieszanie w najlepsze trwa nadal w podstawówkach, od ubiegłego roku powiększonych o klasy siódmą i ósmą. A także w przedszkolach, do których zawrócone zostały dzieci sześcioletnie; według planów sprzed kilku lat miały zaczynać naukę w pierwszej klasie, ewentualnie przygotowywać się do niej w szkolnych zerówkach.
Przeszliśmy przez pierwszy tydzień zrealizowanej zmiany systemu oświaty z uczniami, rodzicami, nauczycielami.
Poniedziałek, 2 września, pierwszy dzień roku szkolnego
Uczennica warszawskiego liceum im. Królowej Jadwigi: „Rozpoczęcie roku o 8.30. Tłum. Była jeszcze druga tura o 9.45. Razem jest nas, pierwszaków, 11 klas. Nasza wychowawczyni jest dość OK, w każdym razie zna szkołę. Ale pytaliśmy ją o innych nauczycieli: czy dobrze nam się trafiło, kto jest najostrzejszy, i powiedziała, że nie wie. Poza nią samą wszyscy nasi są nowi, i to dosłownie: zatrudnieni zostali w piątek. Nasza pani nawet nie zna ich imion”.
**
Biolożka, liceum w Kujawsko-Pomorskiem, wcześniej nauczycielka w gimnazjum: „Na razie nie mam umowy o pracę. Miała być w piątek, potem mówiono o poniedziałku, dziś usłyszałam, że »jakoś w tym tygodniu«.