Jeśli chodzi o mieszkańców Bałtowa, to paleontologowi dr. Gerardowi Gierlińskiemu łatwiej wypowiadać się o tych, którzy zamieszkiwali to miejsce 150 mln lat temu. Wtedy relacje sąsiedzkie były łatwiejsze do opisania. Większy zjadał mniejszego. Dziś w Bałtowie mniejsi zasadzili się na większego.
Do Bałtowa Gierliński przyjechał w 2001 r. w poszukiwaniu śladów allozaura. Przy okazji znalazł społeczność, która własnymi siłami zaczęła wydobywać się z 36-proc. bezrobocia i strukturalnej zapaści. – Widziałem ogromny entuzjazm ludzi, którzy pociągnięci przez miejscowych liderów wzięli sprawy we własne ręce. Serce rosło, jak się na to patrzyło – mówi Gierliński, ale świadomie w czasie przeszłym.
Dziś leżący 16 km od Ostrowca Świętokrzyskiego Bałtów to gmina podzielona na pół przez rzekę Kamienną i polityczne podziały. Wójt organizuje referendum za odwołaniem Rady Gminy. Radni szykują się do odwołania wójta. A polityczne odłamki lecą na największy w Polsce park rozrywki, bo na fali polityki odzyskiwania godności ktoś musi być winny, że nie wszystkim się w życiu udało.
Ryba nie wędka
JuraPark w Bałtowie to ten rodzaj atrakcji turystycznej, który opisuje się w kategorii – studium sukcesu. Choć mało kto się tego sukcesu spodziewał. Na otwarcie parku w 2004 r. ówczesny wojewoda świętokrzyski wpadł przez grzeczność. I chyba przy okazji. Na miejscu pojawił się w koszuli i kamizelce, którą zakładał na ryby. Co otwierający park zgrabnie obrócił w żart: władza już wie, że do Bałtowa nie trzeba przywozić ryby, tylko wędkę. Wojewoda kiwał głową, ale brawo bił nieśmiało. Marynarka, którą naprędce pożyczył od jednego z gości, miała za długie rękawy.
Na usprawiedliwienie wojewody trzeba uczciwie przyznać, że nie on jeden miał do Bałtowa stosunek pobłażliwy.