Zanim Sejmem wstrząsnął casus z kotleciarką, rozeszło się po kraju, iż rządzący zaczęli swą dyktaturę w bufecie od rażącej obniżki cen obiadowych zestawów składających się z dwóch dań i kompotu. Do prasy wyciekł nowy jadłospis: kotlet plus kapuśniak – 12 zł, flaki – 7 zł, schab w galarecie – 5 zł, kiełbasa z cebulą – 5 zł, kaszanka – 3 zł.
Oburzeni tym faktem emeryci słali listy polecone na ul. Wiejską z zapytaniem, czy wobec powyższego też mogliby się w Sejmie stołować. Mój całodobowy jadłospis – relacjonowała parlamentowi rencistka ze Zgierza – to niedzielny rosół przerabiany po trzech dniach na pomidorową, do tego chleb ze smalcem polany sosem maggi, zaś na deser marmolada. Proponowała zgryźliwie podawać delegatom to samo, by czuli się jak w domu. Sugerowano w listach, żeby urządzić emerytom wejście do sejmowego bistro z zewnątrz.
Przekąski za darmo
Za pośrednictwem internetu przytakiwał im szeroki elektorat. Nie dość, że pracują mało, zarabiają dużo, dokradają na boku, to jeszcze napchają się za bezcen – bulwersował się Wyborca74; Niech Gesslerową zatrudnią pasibrzuchy – przytakiwała Kazimiera, kucharka ze szpitalnej stołówki; Koniec żarcia za darmochę, ceny urealnić – postulował Kazek61 ze Szczytna; Byłem tam na wycieczce, to oburzające, ile mają za darmo przekąsek – relacjonował Zyg ze Sławatycz.
Nastąpił jednak nietypowy zwrot akcji. Przestraszeni ludową dezaprobatą posłowie z komisji finansów publicznych złożyli petycję, by karmić ich drożej. Inicjatywę poparł nawet Jarosław Urbaniak z PO, który na Komisji Regulaminowej przemówił w obronie barów ulokowanych naokoło ul. Wiejskiej, rzekomo padających z powodu tego gastronomicznego dumpingu.