Pedałuje Bogdan sfatygowanym rometem po rewirze Białołęka. Jutowym sznurkiem przywiązał do bagażnika wypchaną korespondencją nylonową torbę z Ikei. Trąbią na niego szybcy i wściekli kurierzy w żółtych DHL-ach, aż podskakuje na siodełku, zawstydzony własną anachronicznością. Dziś zepchnięty na sam dół kolporterskiej hierarchii, jak postscriptum w liście.
Z drugiej strony Bogdan, listonosz z prawdziwego zdarzenia, pogardza słowem kurier. Bo co taki zmotoryzowany dostawca, bywający z przesyłką incydentalnie, może powiedzieć o adresacie?
Bogdan, na rewirze zwany liściem, dziś w humorze z racji premii w kwocie 400 zł (osobno za listopad i grudzień). Po ostatnich protestach przed Sejmem zwierzchnik obawiał się, iż personel rowerowo-pieszy, ledwie wiążący koniec z końcem za 2,5 tys. brutto, zbojkotuje pik świąteczny masowym chorowaniem, zwanym w branży „grypą pocztowych gołębi”. Co zresztą miało miejsce przed Bożym Narodzeniem 2016 r. Pofatygowali się wówczas więźniowie z odsieczą. Niestety, kilku rozpierzchło się po kraju, a u wielu znajdowano potem poupychane w pryczach gwizdnięte z przesyłek gadżety.
Bogdan od kilku dni jest syty na zapas, gdyż realizuje w supermarkecie dzienny bon żywieniowy opiewający na 7 zł, przysługujący mu porą zimową. Ponadto każdemu pracownikowi, który nie zapadnie na zdrowiu w okresie temperatur minusowych, w ramach programu „Stabilna jakość usług” przysługuje 200 zł ekstra.
– Liścik mam – odwija gumkę recepturkę z wiązanki korespondencji dedykowanej kamienicy nr 17A. Choć tych prawdziwych kilku słów, pisanych ręcznie do człowieka przez człowieka, już nie nosi (za wyjątkiem pocztówek z wczasów zagranicznych oraz bogato inkrustowanej poczty kreślonej do swoich kobiet przez romantyków z zakładów karnych), wciąż czuje się bezapelacyjnie niezbędny.