Artystki geograficznie prowincjonalne niechętnie prowadzą za kurtyny. Ze strachu. Zakolegowani ze sobą teatralni bosowie oplotkowują je przy każdej popremierowej wódce. Wystarczy słówko, że któraś jest histeryczna, i mogą już nigdzie w Polsce nie zagrać choćby rólki cherubina.
Ale publiczność tego nie zobaczy. – Współczuję paniom, lecz na litość boską, dlaczego tak późno? – otworzył w necie nowy wątek teatrofil o nicku Hamlet. Miał na myśli aktorki krakowskiej Bagateli, które latami milczały o zakulisowych nadużyciach erotycznych dyrektora. – Gdzie godność? – przytakiwała Lea. – Przecież można było dać w ryj za pierwszym podejściem, zamiast teraz skarżyć się po telewizjach nienaganną dykcją.
Przed państwem trzy sceny z życia.
Preferował blondynki śpiewające chrypką
Dyrektor z miasta G. czuł się właścicielem filigranowej Zuzy o głosie Edith Piaf. W końcu osobiście wyłowił ją z tłumu marzących o Hollywoodzie studentek, kiedy przyjechał przebierać w tych najładniejszych na próbny spektakl czwartego roku. Choć zabiegały o Zuzę rzeszowska Maska i łódzki Arlekin, wybrała małomiasteczkową scenę dramatyczną, bo była najbliżej domu pod Kutnem, gdzie zostawiła tęskniącą matkę.
Roztaczał tak szalone perspektywy na zostanie etatową primadonną, że lekceważyła drobnostki. Na przykład jak ocierał się o nią, przepuszczając w drzwiach. Obsadzana w głównych rolach zagrywała się do utraty tchu za najniższą krajową. Stare aktorki radziły brać sterydy na nadwyrężone struny głosowe i nie narzekać. Przecież w kolejce do kariery stoi tysiąc zdeterminowanych.
Dyrektor ze słabością do kobiecej chrypki hołubił samotne, wyrzucając dyscyplinarnie rozkochujących je w prawdziwym życiu kolegów ze sceny. Niejedna rzekomo rozproszona zakochaniem chlipała po kątach.