W szkole podstawowej w Nierośnie w gminie Dąbrowa Białostocka do klasy czwartej uczęszcza jeden uczeń. Do piątej też jeden. Najwięcej uczniów jest w szóstej – aż dziewięcioro. Morelowa elewacja prawie stuletniego budynku woła o remont, tak samo drewniane okna i dach. Za oknem gabinetu dyrektorki straszy pustostan – zamknięty przed laty powiatowy ośrodek zdrowia. Wybite szyby, porośnięta chaszczami posesja. Teraz szkoła też ma być zlikwidowana. Pięcioro rodziców przyszło do gabinetu pani dyrektor powiedzieć, że byłaby to wielka strata.
Obietnica uratowania małych szkół była jednym z najczęściej powtarzanych haseł pisowskiej zmiany systemu edukacji. Podkreślano, że partia nie pozwoli na „masową likwidację” zwłaszcza małych wiejskich placówek, określanych jako lokalne centra życia społecznego i kulturalnego. Ugruntowanie ich znaczenia miało też być pośrednim skutkiem wygaszenia gimnazjów i wydłużenia nauki w podstawówkach.
Politycy PiS początkowo faktycznie interesowali się małymi szkołami. Szefowa MEN Anna Zalewska zorganizowała w swoim resorcie konferencję dla przedstawicieli środowisk, które o nie walczą. Obiecała nawet, że rząd pomoże zlikwidowane małe szkoły przywracać. Według minister do 2019 r. każda szkoła w Polsce miała wyglądać tak samo: mieć wykształconych nauczycieli i być dobrze wyposażona. Zapowiedziano szerokopasmowy internet w standardzie, multimedialne tablice, a także nowoczesne wyposażenie pracowni przyrodniczych. Wzmocniono rolę kuratorów oświaty – zyskali prawo weta w sprawie likwidacji szkół publicznych. Miał to być zasadniczy instrument ratunkowy. I początkowo kuratorzy skwapliwie z niego korzystali.
Szkolny cykl wyborczy
W Nierośnie ludzie przez lata przywykli do swoistej kadencyjnej huśtawki: na początku, tuż po wyborach, burmistrz zaczynał rozmowę: „Szkołę może trzeba będzie zamknąć”, bo dzieci w okolicy ubywało.