Dyspensa obowiązuje do 29 marca. Komunikat stwierdza, że nieobecność w tym okresie na mszy nie jest grzechem. Zaleca także inne działania prewencyjne, w tym przełożenie pielgrzymek, rekolekcji. Zachęca do przekazywania sobie znaku pokoju skinieniem głowy, przyjmowania komunii na rękę, nałożenia folii ochronnej na kratkę konfesjonałów, wstrzymania się od napełniania kropielnic wodą święconą.
Czytaj też: Covid-19. Zwięzły poradnik dla skołowanych i zajętych
Kościół nie może narażać życia i zdrowia wiernych
Lepiej późno niż wcale, choć biskupi nie wezwali jednoznacznie do zawieszenia sprawowania mszy, tylko uchylili furtkę prowadzącą w tym kierunku. Bo jeśli udzielili dyspensy nie tylko osobom starszym, chorym, dzieciom, ale też lękającym się zakażenia podczas mszy, to praktycznie zwolnili wiernych z obowiązku mszalnego.
Do biskupów dotarło, że współpraca z władzami świeckimi w sprawie epidemii koronawirusa jest ich obowiązkiem. A odmowa tej współpracy lub stawianie warunków jest nieodpowiedzialne. Kościół nie ma prawa narażać życia i zdrowia swoich wiernych i osób duchownych, a w konsekwencji niekatolików i osób niewierzących. Wcześniej niż episkopat w Polsce zrozumiały to episkopaty krajów sąsiednich, Austrii, Czech i Słowacji, Europy Zachodniej. Episkopat włoski, bez sprzeciwu rezydującego w Rzymie papieża Franciszka, zawiesił sprawowanie mszy świętych w kościołach do 3 kwietnia. Arcybiskup Paryża polecił przekazywać znak pokoju skinieniem głowy, przyjmować komunię na rękę, opróżnić kropielnice z wody święconej.
Komunikat Rady Stałej idzie w innym kierunku, niż proponował abp Stanisław Gądecki, szef episkopatu. Nie odcina się od Gądeckiego, ale już nie proponuje zwiększenia liczby mszy. Arcybiskup podał argument, że to rozgęściłoby liczbę uczestników liturgii i korespondowało z zaleceniami władz sanitarnych.
Czytaj też: Jak korzystać bezpiecznie z miejskiego transportu
Msza święta to też duże zgromadzenie
Ale przecież Kościół nie ma środków, by przymusić wiernych do rozgęszczenia! Ma natomiast środek, którego w końcu użył: dyspensę. I może zachęcić do uczestnictwa w mszy poprzez środki masowego przekazu i do indywidualnych modlitw. Może zorganizować specjalne pogotowia do udzielania sakramentów potrzebującym. Może zachęcić do samopomocy parafialnej. Czy trzeba aż zgonów wiernych czy księży, zakażonych podczas mszy lub w związku z nimi, aby Kościół dostrzegł, jakie ma obowiązki wobec społeczeństwa? Pierwszy już mamy: zmarła była żoną szafarza komunii w jednej z poznańskich parafii.
Czytaj też: Jak przebiegają badania na obecność koronawirusa
Zawieszając msze i wszelkie inne masowe imprezy katolickie, Kościół zachowuje się spójnie z wysiłkami władz świeckich wszelkich szczebli. Rząd słusznie nakazał odwołanie dużych zgromadzeń i zajęć szkolnych. Od strony sanitarnej imprezy i zajęcia o charakterze religijnym niczym nie różnią się od świeckich. Sam episkopat pośrednio to potwierdził, odwołując planowane posiedzenie w pełnym składzie. Słusznie, ale obłudnie, bo jednak mszy i nabożeństw z udziałem zwykłych katolików nie odwołuje.
To prawda, że dla wielu katolików msza święta i dostęp do sakramentów to sprawa bardzo ważna, ale mamy do czynienia z sytuacją wyjątkową. I nie można narzucać całemu społeczeństwu, w tym katolikom gotowym do współpracy z władzami świeckimi, wdawania się w rozważania teologiczne o roli mszy i Kościoła, kiedy do Polski dotarł kryzys. Kościół musi pomagać w walce z epidemią, a nie ją utrudniać, stwarzając strefy ryzyka zakażenia wirusem.
Koronawirus „karą za grzechy”
Miejmy nadzieję, że Kościół zastosuje się do zaleceń Rady Stałej. Nie jest to oczywiste, bo np. abp Wacław Depo nie tylko z niechęcią zareagował na zawieszenie mszy, ale sugerował, że większym zagrożeniem niż koronawirus jest „dżender”. A w kościelnych „dołach” narastał bunt przeciwko rzekomemu ograniczaniu wolności osób wierzących i podporządkowywaniu się państwu świeckiemu.
Co gorsza, obecna władza w jakimś stopniu stała się zakładnikiem Kościoła i też miała problem z zajęciem jasnego stanowiska wobec jego obstrukcji w sprawie epidemii. Wicepremier Jarosław Gowin z charakterystycznym, lekko drwiącym uśmieszkiem pouczał dziennikarkę, że człowiek ma ciało i ma duszę, a Kościół jest szpitalem dla duszy. A ponieważ mamy rozdział Kościoła od państwa (sic!), to Kościół sam wie najlepiej, jak prowadzić swą misję.
Takie wypowiedzi polityków wzmacniają w Kościele w Polsce katolickich fundamentalistów, którzy gotowi są uwierzyć, że koronawirus to Boża kara za parady równości, a siłom antyklerykalnym chodzi o to, by ludzie przestali chodzić do kościoła, i dlatego naciskają na zawieszenie mszy i imprez religijnych. Niestety, zła teologia rodzi złą wiarę, a zła wiara – złe skutki społeczne. Władze świeckie nie mogą przed nią ustępować. Miejmy nadzieję, że Jarosław Gowin pamięta słowa swego mentora ks. Józefa Tischnera, że pobożność nie zastąpi rozumu.