Artur odstawał od grupy już w zerówce. Bawił się sam, nikt nie chciał iść z nim w parze, kiedy na wuefie chłopcy dzielili się na dwie drużyny, jego wybierali jako ostatniego. Nauczyciele i szkolny pedagog uspokajali rodziców: „Nie ma co się martwić, z wiekiem się wyrobi”. Z wiekiem Artur był jednak coraz bardziej zaszczuty. Wykluczony ze wspólnoty, został łatwym celem dla coraz bardziej agresywnych kolegów i koleżanek wchodzących w okres nastoletni.
Na pomysł, żeby „zrobić z gnoja bekę i go dojechać”, wpadł Maciej, wzorowy uczeń, przewodnik stada. Tak dla fanu, bez powodu, niech coś się dzieje, niech będzie śmiesznie. Pod blok babci, u której Artur spędzał czas po lekcjach, poszli w sześcioro, dziewczyny i chłopaki. Dokładnie podzielili się rolami: Ola zadzwoni domofonem, wyciągnie Artura na klatkę schodową. Tomek z Bartkiem zawleką go do piwnicy. Tam Natalia będzie już czekać z workiem na śmieci, założy mu go na głowę, ale wcześniej Mikołaj zaklei mu usta taśmą, żeby „gnój się nie darł”. Wtedy do gry wkroczy „ekipa filmowa” – Michalina zaświeci lampką-czołówką, a Maciej nagra telefonem, jak Tomek z Bartkiem ściągają mu spodnie i majtki. Co zrobią, kiedy się wyda, ktoś pozna „gnoja” w internecie? Nie pozna, „po coś ma ten czarny wór na łbie”.
Kilka godzin po tym, jak film zawisł w sieci, cała szkoła i pół miasteczka już wie, że upokorzony, zaszczuty golas to Artur z VI C. W szkole jest policja, rodzice, psycholog, wiceburmistrz. Maciej, główny prowodyr i wzorowy uczeń, bez skruchy wyjaśnia, że „to tylko taka beka, głupi film, a ten ćwok niepotrzebnie panikuje”. Dzielnicowy kieruje sprawę o „fizyczne i psychiczne znęcanie się z premedytacją” do Sądu Rejonowego, Wydziału Nieletnich i Rodziny.