Jedną z funkcji religii jest wspieranie człowieka w trudnych chwilach. Co do tego zgadzają się wszyscy: wierzący i niewierzący (pomijając tych, którzy uważają religię za nieszczęście samo w sobie). Księża katoliccy, popi, pastorzy, rabini, szamani itp. mają za zadanie m.in. nieść nadzieję zwykłym wierzącym. Kierują liturgią, czyli zachowaniami własnymi i innych osób, w tym świeckich, polegającymi na praktykowaniu danego kultu, w szczególności sposobami oddawania się pod opiekę bogów.
Zasady regulujące kult i związane z nimi oczekiwania, nawet jeśli mają wymiar nadprzyrodzony wedle danego systemu wierzeń, dotyczą przede wszystkim spraw codziennych. Należy do nich śmierć w warunkach, by tak rzec, normalnych, takich jak starość czy nieuleczalna choroba. Co jednak wtedy, gdy wierzący wołają: „od powietrza, głodu, ognia i wojny uchowaj nas, Panie”, a więc proszą o wsparcie w obliczu zjawiska ekstraordynaryjnego, jakim jest pandemia Covid-19?
Jak pogodzić liturgię z medycyną
Liturgia jest zachowaniem zbiorowym (nabożeństwo, procesja, pogrzeb), polegającym na współobecności i współdziałaniu pewnej grupy osób. Z drugiej strony, przeciwdziałanie epidemii (zarazie, morowemu powietrzu) wymaga ograniczenia kontaktów, by tak rzec, face to face, także związanych z praktykami kultowymi.
Tedy powstaje problem pogodzenia dwóch niezgodnych celów: spełniania obowiązku religijnego i nakazów wypływających z medyczno-sanitarnych reguł chronienia ludzi przed Covid-19. Napięcie to dotyka także zbiorowych modłów o miłosierdzie Boże w związku z tą chorobą. Apele te nie są wprawdzie obowiązkiem religijnym, ale ponieważ katolicy wierzą w ich skuteczność, są skłonni do stosownych rytuałów.