JOANNA PODGÓRSKA: – Czy pani dom mieści się już w strefie „wolnej od LGBT”?
ANNA GRODZKA: – Jeszcze nie. Tu rządzi PO, więc jest nadzieja, że takiej strefy nie zrobią. To jest faszyzm; przypomina hasła o plażach czy tramwajach „wolnych od Żydów”. Tak się dzieje, gdy jakąś grupę społeczną piętnuje się i wyklucza. To jedna z cech faszyzmu. Nie mówię, że w Polsce panuje dziś faszyzm, ale taka filozofia jest jego podglebiem.
Nie ma pani wrażenia, że my się cofamy w rozwoju? Gdy panią i Roberta Biedronia wybrano do Sejmu, dla wielu osób to był dowód, że Polska się zmienia, normalnieje.
Euforia opadła. Potwierdziły się moje przypuszczenia: w każdej polityce jest tak, że po zmianie następuje odbicie wahadła. W Polsce od początku transformacji narastał ludowy bunt przeciw zmianom, podsycany przez ogromne nierówności ekonomiczne.
Jako posłanka chyba już pani to przeczuwała, zakładając parlamentarny Zespół Zrównoważonego Rozwoju Społeczeństwo Fair i alarmując o ogromnym rozwarstwieniu. Na tym potem wygrało PiS.
To nie było przeczucie, ale lewicowy sposób myślenia o społeczeństwie. Oczywiście w parlamencie nikt się moim zespołem nie przejmował. Media nie gościły na naszych spotkaniach. A z dorobku, który udało się zespołowi zgromadzić, jasno wynikało, że bunt narasta i należy zmienić uprawianą wówczas politykę. Zespołu już nie ma, ale powołaliśmy fundację Społeczeństwo Fair, która jest rodzajem think tanku.
Nią dziś się pani zajmuje?
Tak, to mój sposób na uczestnictwo w życiu społecznym.
A do polityki pani nie ciągnie?
Do parlamentarnej na pewno nie. Prawdopodobnie się do niej nie nadaję. Nie potrafię nie mówić tego, co myślę.