Przed miesiącem w firmie Yeti-Pos z Kryspinowa pod Krakowem była jedna przyłbica ochronna. Służbowa, dla pracownika obsługującego laser do cięcia plastiku. Kilka dni temu na tym samym laserze wycięli elementy do złożenia 800 przyłbic.
Czytaj też: Epidemia zmienia nasze życie
Żeby nie obcierały
Aneta Nytko-Święcicka mówi, że zaczęło się banalnie. Zadzwoniła do niej zaprzyjaźniona lekarka i powiedziała, że w szpitalu nie mają ani jednej przyłbicy, a każdego dnia muszą stykać się z pacjentami. I to najgroźniejszymi z punktu widzenia personelu medycznego, bo najmłodszymi. Dla większości dzieci koronawirus jest niegroźny. Dla lekarzy to śmiertelne zagrożenie.
W Yeti-Pos w jeden dzień siedli i skonstruowali wraz z zespołem przyłbicę. Tworzyli ją metodą prób i błędów. Skupili się zwłaszcza na tych ostatnich. Nie chcieli powielać niedociągnięć Włochów, którzy rozdali lekarzom najtańsze przyłbice – po wielu godzinach noszenia odparzały i obcierały skórę. Rany, które powodował źle wyprodukowany sprzęt, zamiast minimalizować ryzyko zarażenia, tylko je zwiększały. Dlatego projektując swoje przyłbice, Polacy spędzili sporo czasu, oglądając zdjęcia z Włoch.
Zaprzyjaźniona lekarka podpowiedziała im, jak długa powinna być plastikowa osłona. No i żeby koniecznie pamiętali o zaokrągleniach, bo na ostrych elementach łatwo przeciąć jednorazowe rękawiczki. A tych też brakuje.
Czytaj też: Bezrobocie w Polsce spadło, ale tylko na papierze
Rozdali 800 przyłbic
Jedną przyłbicę składa się w minutę.