CZAREK, przed czterdziestką, pracownik korporacji. 11 marca w telewizji podali, że ze względu na wirusa szkoły zostaną zamknięte do odwołania. Dwa dni później, zgodnie z zatwierdzonym przez sąd planem opieki nad Adamem (piąta klasa podstawówki), Czarek pojawił się pod blokiem byłej żony, przejąć syna na weekend. Kobieta przez domofon powiedziała, że nie wyda mu dziecka z powodu epidemii koronawirusa, po czym się rozłączyła. Nie odbierała telefonu, nie odpowiadała na esemesy. Milczał także telefon Adama. Później chłopiec przyznał się ojcu w rozmowie przez WhatsAppa, że schował się wtedy w szafie. Bał się, nie wiedział, co się dzieje. Czarek nie spotkał się z synem do dzisiaj – była żona wciąż powołuje się na epidemię.
Prawem wirusa
Agnieszka Metelska, doświadczona warszawska adwokatka występująca także w sprawach rodzinnych, właśnie uruchamia na nowo swoją kancelarię po koronawirusowym przestoju sądów. Z odmrażających się sądów – choć to odmrażanie w praktyce na razie mgliste i nie wiadomo, kiedy nastąpi – przychodzą terminy rozpraw, które zawieszono z powodu pandemii: wszystkie jesienne. Dojdą nowe sprawy – telefony i maile, które Agnieszka Metelska, ale i inni adwokaci, odbierali w czasie pandemii od rodziców po rozwodach i rozstaniach, żalących się na nieprawne przetrzymywanie dzieci przez dawnych małżonków i partnerów, pokazują skalę. Sądy mogły sobie stać puste przez pandemiczne miesiące, ale konflikty o dzieci wzmagały się w tym czasie, bo dla wielu rodziców rolę prawa przejął sam koronawirus – dziecko nie pojedzie do ciebie mimo obowiązujących postanowień sądu, bo będzie tam bardziej narażone na wirusa, tylko u mnie jest bezpieczne.
– Takich przypadków z ostatnich dwóch miesięcy znam wiele – przyznaje Agnieszka Metelska.