JULIUSZ ĆWIELUCH: – Czy pan jest wkurzony?
TOMASZ MARKIEWKA: – Jestem. I to bardzo. Przede wszystkim wkurza mnie to, że po raz kolejny przegapiamy szansę na rozwiązanie podstawowych problemów naszego kraju. Weźmy służbę zdrowia. Jeszcze wczoraj biliśmy brawo pielęgniarkom i lekarzom za bohaterstwo w sprawie pandemii, ale za gestami nie poszły żadne konkretne rozwiązania, to nie był nawet główny temat kampanii. A ani rząd, ani prezydent nie wzbudzają zaufania, że coś się w tej kwestii zmieni. Oni wolą walczyć z urojonymi obcymi siłami, które rzekomo atakują Polskę.
Widocznie pana gniew jest mniejszy niż gniew tych, którzy szósty raz z rzędu postawili na PiS.
W Polsce kampania wyborcza toczy się w narracji starcia dobra ze złem, a źle opłacane pielęgniarki mają szansę odgrywać w tej opowieści co najwyżej drugoplanowe role. Bój toczy się o sprawy fundamentalne, w których emocje sięgają zenitu.
Wybieramy sercem czy rozumem?
To skomplikowane. Polityka zawsze angażuje emocje, ale jest też starciem interesów, także ekonomicznych. Część głosujących na Dudę ma poczucie, że za rządów PiS ich sytuacja materialna się poprawiła. Rządy PO nie kojarzą im się z „zieloną wyspą”, bo trzeba pamiętać, że nie dla wszystkich zieleń tamtej wyspy była równie soczysta. Dla wielu Polaków kryzys ekonomiczny 2008–10 oznaczał, że na lata zostali ze śmieciówkami i zamrożonymi płacami w budżetówce. Tą częścią wyborców PiS nie musi kierować miłość do Dudy czy Kaczyńskiego, lecz raczej strach przed PO.
10 mln ludzi wystawiło PiS czerwoną kartkę.
Pytanie, czy opozycja wie, co zrobić z tym gniewem, jak go społecznie zagospodarować? Mam wrażenie, że ciągle się go obawia, ciągle woli ubierać się w szaty „polityki miłości”.