JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Napisałaś ostatnio, że homofobiczna agresja staje się normalnością, przyzwyczajamy się do przemocy.
DOROTA MASŁOWSKA: – Przeraża mnie łatwość, niezauważalność, z jaką to się dzieje. Najpierw pojawia się ten język: „ideologia LGBT”, „seksedukacja” – to są puste, absurdalne pojęcia, ale ponieważ pojawiają się w języku, to do nich zaczyna dostosowywać się rzeczywistość. Wszyscy je powtarzamy, odnosimy się do nich. Przyzwyczajamy się do tego absurdu, nieświadomie go neutralizujemy. Dotarło do mnie, że to zaczyna być już poza godnością umysłową, bo jak kłócić się z czymś tak fantastycznie niedorzecznym? Można to tylko pominąć, przemilczeć. Ale to milczenie wcale nie wybrzmiewa jako honorowe, tylko stabilizuje tę sytuację. Jakie jest właściwie wyjście? Jak sprzeciwić się bzdurze?
Określiłaś to w „Dwutygodniku” jako „zło śmieszne”, w którym bzdura przyćmiewa grozę.
Ta śmieszność daje nam powód, żeby się nie kłócić, żeby machnąć ręką. Usprawiedliwia brak reakcji. Gdy to sobie analizowałam, doszłam do wniosku, że przedziwne jest to miejsce, gdzie zło krzyżuje się z absurdem – to jakiś zielony, zezowaty szatan. Który jednak jest ciągle szatanem. I rośnie, bo obezwładnia nas swoją niedorzecznością. Wytrąca nam z ręki narzędzia, uniemożliwia polemikę.
Ale mnóstwo osób w to uwierzyło.
Byliśmy ostatnio w górach w ośrodku, gdzie była tylko TVP. Oglądaliśmy to w kółko. Te programy wyglądają jak telewizja w filmie, jak swoje nieudolne, niedopracowane przedstawienie. Mantryczność przekazu i nieporadność występujących jest tak duża, że to jawi się jako sfingowane, niemożliwe. Ale po tych paru dniach pomyślałam, że gdybym oglądała to codziennie i słuchała o „bojówkarzach LGBT” i „brutalnej napaści na człowieka i furgonetkę”, to w ciągu jakiego czasu zaczęłabym to przyjmować jako prawdę?