Człowiek na krańcach świata
Człowiek na krańcach świata. Wyjątkowy esej Olgi Tokarczuk w „Polityce”
SŁOWA KLUCZE NA NOWY CZAS
Olga Tokarczuk jest pomysłodawczynią projektu Ex-centrum. Bazuje on na idei warsztatów prowadzonych od 2019 r. przez Edwina Bendyka w czasie festiwalu Góry Literatury. Przedsięwzięcie realizują: Fundacja Olgi Tokarczuk (FOT) i Wrocławski Dom Literatury (WDL).
Jego celem jest podjęcie namysłu nad końcem świata, jaki znaliśmy, i nad światem przyszłości, jaki na gruzach tego starego może powstać. Twórcy Ex-centrum zakładają, że pandemia jest zaledwie jednym z symptomów dokonującej się obecnie cywilizacyjnej transformacji i przełomu o znacznie głębszym charakterze. Nie sposób przewidzieć przyszłości, można jednak podjąć pracę wyobraźni, by w chaosie teraźniejszości spróbować dostrzec i opisać przemiany, procesy i zjawiska, które uzyskają wpływ na kształtowanie przyszłego świata. Na tym ma polegać praca uczestników Ex-centrum. Noblistka i organizatorzy zaproponowali ją artystom, naukowcom i kuratorom, którzy zobowiązali się, że podejdą do zadania eks-centrycznie, a więc spojrzą na przyszłość z pozycji odrzucającej rutynowo stosowane ramy analizy. Zaproponują także nowe pojęcia dla zbliżającej się zmiany.
Uczestnicy projektu stworzą eseje, publikowane począwszy od 30 września w tygodniku POLITYKA. Teksty zaproszonych gości będą ogłaszane sukcesywnie, a po tygodniu od ich publikacji organizatorzy wyemitują rozmowy wideo z autorami na temat podejmowanych przez nich zagadnień. Eseistyczny cykl rozpocznie Olga Tokarczuk. Do projektu zaproszeni zostali także: Agnieszka Holland, Marian Turski, Anda Rottenberg, Ewa Bińczyk, Urszula Zajączkowska, Zbigniew Mikołejko. Zwieńczeniem literackiej fazy projektu będzie przygotowanie książki z wyborem tekstów powstałych w ramach projektu.
Kuratorami projektu są Edwin Bendyk (POLITYKA) i Irek Grin (WDL, FOT).
***
Wędrowiec
Na początek chciałabym przywołać dobrze wszystkim znaną rycinę niewiadomego autorstwa opublikowaną w 1888 r. przez francuskiego astronoma Camille’a Flammariona. Przedstawia ona wędrowca, który dotarł do granic świata i wystawiwszy głowę poza ziemską sferę, zachwyca się widokiem uporządkowanego i wielce harmonijnego kosmosu. Od dzieciństwa podziwiam ten cudownie metaforyczny obraz, który za każdym razem odkrywa przede mną nowe znaczenia i definiuje istotę ludzką zupełnie inaczej niż dobrze nam wszystkim znany nakreślony przez Leonarda wizerunek statycznego i tryumfalistycznego człowieka witruwiańskiego jako miary wszechświata i samego siebie.
U Flammariona mamy człowieka przedstawionego w ruchu, jako wędrowca z pielgrzymią laską, w podróżnym płaszczu i czapce. Choć nie widzimy jego twarzy, domyślamy się jej wyrazu – muszą być na niej zachwyt, podziw, oszołomienie harmonią i wielkością świata poza-widzialnego. Z naszej perspektywy jesteśmy w stanie ujrzeć tylko jego fragment, lecz wędrowiec musi widzieć o wiele więcej. Mamy tam wyraźnie zaznaczające się sfery, ciała niebieskie, orbity, obłoki i promienie – trudne do wyrażenia wymiary uniwersum, które zapewne komplikują się w nieskończoność. Znakiem niepojmowalności są także koliste machiny, które kiedyś często towarzyszyły bytom anielskim na ilustracjach z wizji Ezechiela. Z drugiej strony, za plecami wędrowca, jest świat z jego naturą, przywołaną tutaj w postaci wielkiego drzewa i kilku roślin, oraz kulturą, którą symbolizują wieże miast. Wydaje się dość umowny i banalny, żeby nie powiedzieć – nudny. Możemy się domyślać, że widzimy oto na rycinie końcowy moment długiej drogi wędrowca – udało mu się to, co nie udawało się wielu przed nim – dotarł do krańców świata. I co teraz?
Mam wrażenie, że tajemnicza rycina o nieznanej proweniencji jest doskonałą metaforą momentu, w którym się wszyscy znaleźliśmy.
Świat jest mały
– bardzo się skurczył w ciągu poprzedniego wieku. Wydeptaliśmy w nim wiele ścieżek, zawłaszczyliśmy jego lasy i rzeki, przeskoczyliśmy oceany. Wielu z nas ma subiektywne wrażenie skończoności świata. Jest to zapewne pochodną globalizacyjnej redukcji dystansów i faktu, że niemal w każde miejsce na Ziemi można dotrzeć, jeżeli tylko ma się ku temu środki. A także jego łatwej poznawalności – wszystko właściwie można sprawdzić w sieci, z każdym szybko się porozumieć.
Z pewnością mamy tu do czynienia z nowym historycznym doświadczeniem człowieka i ciekawa jestem, kto pierwszy doznał tego uczucia – że świat jest w gruncie rzeczy niewielki i do ogarnięcia. Mógłby to być jakiś biznesmen nowej generacji, ktoś „handlujący pieczonym powietrzem”, jak mawiają Holendrzy, ten Pan Tanio-Kupić-Drogo-Sprzedać, który ciągle jest w ruchu, latając z kontynentu na kontynent z paszportem jakiegoś „dobrego państwa”. Rano w Zurychu, wieczorem w Nowym Jorku. Na weekend wyskakuje na ciepłą wyspę, gdzie śni oceaniczne sny i ostrzy zmysły kokainą. Albo przeciwnie – ktoś, kto nigdy nie ruszał się poza granice swojego powiatu, a teraz kupił dziecku zabawkę, która powstała w jakichś odległych krainach, wyprodukowana rękami ludzi, o których istnieniu jeszcze niedawno ten człowiek nie wiedział. Zabawka wygląda jednak swojsko i przyjaźnie, ukrywa swą egzotyczność w zuniwersalizowanym i uogólnionym kształcie.