MARTYNA BUNDA: – Słowacja, kraj, w którym teraz mieszkasz, to w ostatnim czasie w Polsce synonim bezpiecznej i dostępnej aborcji.
WERONIKA GOGOLA: – To prawda. Nawet w piosence Natalii Przybysz o przerwaniu ciąży pada słowo Słowacja. Ale jest to symbol trochę na wyrost. Bo tu też sytuacja się zmienia i wciąż podejmowane są próby zaostrzenia prawa aborcyjnego. W dużej mierze odpowiedzialni za to są konserwatyści, którzy mają coraz większe wpływy w rządzie. Ostatnia taka próba odbyła się w październiku – nowa ustawa nie przeszła zaledwie jednym głosem.
Co prawda nie mówimy tutaj o radykalnym zakazie aborcji, jak w Polsce, ale o prawie utrudniającym całą procedurę. Według projektu ustawy przedłożonego przez konserwatywną polityczkę Annę Zaborską, którą niektórzy moi znajomi porównują do Kai Godek, okres oczekiwania na zabieg należy przedłużyć z 48 godzin na 96, przed zabiegiem należy posiadać zaświadczenie potwierdzające zagrożenie życia matki lub płodu podpisane przez dwóch lekarzy. Projekt zakładał też pomoc socjalną dla kobiet w trudnej sytuacji, które zdecydują się urodzić. Nie jest to więc polska bajka, ale moje słowackie koleżanki są tym zaniepokojone. Większe zmiany zawsze zaczynają się od małych kroków.
Na razie jednak na Słowacji aborcja jest możliwa, a tabletki dzień po są dostępne w sieciówkach, także w mniejszych miejscowościach, i nie trzeba na nie recepty. Tymczasem, o ile mi wiadomo, w Warszawie, nawet z receptą jest trudno; jedna z moich znajomych z Warszawy zwierzała się, że dostała tabletkę dopiero w jedenastej aptece, więc co dopiero musi być na prowincji. Słowaczki naprawdę boją się, że ich kraj pójdzie tą drogą co Polska. W telewizji państwowej od niedawna emitowany jest program publicystyczny „Do krzyża”, który prowadzi Štefan Chrappa, niegdyś wokalista metalowej kapeli Wandale, zwany zresztą „Stefkiem Wandalem”, dziś nawrócony konserwatysta.