„Darwinizm można opisać jako pasmo przypadków. I jako takie wydaje się prosty, bo w pierwszej chwili nie dostrzegasz, z czym się wiąże. Ale kiedy już dotrze do ciebie jego znaczenie, twoje serce zmieni się w kupkę piasku. Tkwi w nim obrzydliwy fatalizm, upiorna i godna potępienia degradacja piękna i inteligencji, siły i celowości, honoru i ambicji. Nazwać go mianem Naturalnego Doboru to bluźnierstwo, do przyjęcia przez tych, którzy postrzegają Naturę jako przypadkowe nagromadzenie bezwładnej i martwej materii, ale do odrzucenia na wieki przez dusze ludzi prawych” – pisał George Bernard Shaw w „Back to Methuselah”. I miał rację (to znaczy częściowo), drugie imię Przyrody to Przypadek. Jest nawet gorzej. Dużo gorzej. Nie ma Celu, nie ma też Przyczyny. Jak to celnie ujął wybitny polski mikrobiolog i genetyk Władysław Kunicki-Goldfinger – przychodzimy znikąd i zmierzamy donikąd.
Kilkanaście miliardów lat temu z nieznanego (i najpewniej nie do poznania) powodu, w nieopisywanym przez znane nam prawa fizyki Niczym, pojawiło się Coś, nieskończenie mała skaza, osobliwość, która w równie nieskończenie krótką chwilę potem wybuchła. Mgławice, galaktyki, gwiazdy, planety, a na planetach – życie, a więc i my – wciąż niesieni jesteśmy podmuchem tej największej z eksplozji. Właśnie – gwiazdy. To wokół jednej z nich, niczym niewyróżniającej się spośród innych, z dysku otaczającej ją materii zaczęły się formować planety, a wśród nich ta trzecia, wtedy jeszcze nie błękitna, Ziemia. Pół miliarda lat później zagościły na niej zdolne do samodzielnego powielania się pierwotne komórki. A kiedy już się pojawiły, zaczęły przybierać coraz bardziej złożone formy. Jak to się konkretnie działo, pojęcia nie mamy.