Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Niezapowiedziane rewolucje

Jak nas zmieniają nowe technologie

jacilopesdossantos / Flickr CC by SA
Nikt nie przewidział sukcesu Internetu i telefonii komórkowej, nikt też nie przewidział głębokości społecznych zmian, których katalizatorem stały się nowe technologie komunikacyjne. Rzesze uczonych próbują uchwycić istotę tych przemian, odkryć ich sens i mechanizmy. Nowe czasy wymagają nowej podbudowy intelektualnej, duchowej i etycznej.

Grudzień 2001 r. Na rynku pojawia się urządzenie, które ma zapoczątkować wielką rewolucję komunikacyjną zmieniając radykalnie sposób przemieszczania się ludzi. To Ginger, osobliwa elektryczna hulajnoga o niezwykłej stabilności. Umożliwia szybką i zwrotną jazdę bez ryzyka upadku. Idealne rozwiązanie dla mieszkańców zatłoczonych miast, ma więc stać się tym dla samochodu, czym samochód był dla konnych wozów. Eksterminatorem.

Amerykański finansista John Doerr, którego pieniądze pomogły zapewnić sukces legendom Internetu, największemu wirtualnemu sklepowi Amazon.com i najpopularniejszej wyszukiwarce Google, ogłosił, że znalazł nową kurę gotową znieść złote jajo. Producent skutera, firma Segway, miała, zgodnie z zapowiedzią, przejść do historii jako przedsiębiorstwo, które w najkrótszym czasie zarobiło miliard dolarów. W nowiutkiej fabryce ustawiono linie montażowe zdolne produkować 40 tys. pojazdów miesięcznie. Do końca 2003 r. sprzedano jednak zaledwie 6 tys. egzemplarzy rewolucyjnego pojazdu.

Po raz kolejny okazało się, że rewolucji – technologicznych, społecznych, politycznych – nie sposób przewidzieć ani zaplanować. Równie nieoczekiwana była zapoczątkowana w Anglii u schyłku XVIII w. rewolucja przemysłowa, jak i zainicjowana szturmem Bastylii Rewolucja Francuska. Podobnie u schyłku XX w. nikt nie przewidział entuzjazmu, jaki wywołały Internet i telefonia komórkowa, najszybciej rozwijające się media w dziejach. „Radio potrzebowało 35 lat, zanim zdobyło 50 milionów słuchaczy; telewizji zabrało 13 lat, żeby osiągnąć tę samą liczbę. Internetowi zajęło to tylko 4 lata” – pisze Frederick Newell w książce „Lojalność.com.”.

Telefonia komórkowa rozwija się jeszcze szybciej. A przecież w latach osiemdziesiątych amerykański gigant telefoniczny AT&T wycofał się z jej rozwoju, bo eksperci przewidzieli, że do 2000 r. do nowej technologii nie uda się przekonać więcej niż milion abonentów. Z kolei inny amerykański koncern zainwestował w latach dziewięćdziesiątych XX w. miliardy w rozwój systemu telefonii satelitarnej Iridium. Projekt zakończył się klapą m.in. dlatego, że nieprzewidziany sukces odniosła telefonia komórkowa.

Realna cyberpolityka

Jednym ze skutków nieprzewidzianych rewolucji technologicznych są równie zaskakujące rewolucje polityczne. 30 listopada 1999 r. w Seattle rozpoczął się szczyt Światowej Organizacji Handlu (WTO). W tym samym czasie na ulice wyszli antyglobaliści. Po kilkudniowych regularnych walkach z policją demonstranci odnieśli sukces. Obrady szczytu zostały zablokowane. Takiego scenariusza nikt nie planował. Niezwykła skuteczność demonstrantów nie byłaby możliwa, gdyby nie nowe narzędzia komunikacji. Telefony komórkowe umożliwiły synchronizację działań na miejscu zadym, Internet stał się forum wymiany i promocji antyglobalistycznej ideologii.

Styczeń 2001 r. W stolicy Filipin Manili ponad milion demonstrantów protestowało w alei Epifanio de los Santas. Przyszli, bo na swych komórkach przeczytali komunikat SMS: „Go 2EDSA. Wear black” (Idź na Epifanio de los Santas Avenue. Ubierz się na czarno). To był sygnał, który zapoczątkował kampanię manifestacji przeciwko znienawidzonemu prezydentowi Josephowi Estradzie. W 2002 r. w Korei Południowej pokolenie 386, czyli młodzi ludzie uzbrojeni w Internet i komórki, pokonali establishment i wprowadzili do pałacu prezydenckiego swojego kandydata.

Pod wpływem Internetu zmienia się scena polityczna w Stanach Zjednoczonych: słynna afera rozporkowa prezydenta Clintona została ujawniona najpierw na stronach WWW. Z kolei w pierwszej fazie trwającej kampanii prezydenckiej wszystkich zaskoczyło poparcie dla Howarda Deana, który postawił w swej strategii wyborczej na Internet. Choć w końcu przegrał i nie zdobył nominacji demokratów, to jednak ujawnił nowe nastroje w amerykańskim elektoracie. Dzięki Internetowi wzrosło (podobnie jak w Korei) zainteresowanie polityką i wyborami wśród młodych ludzi.

Przegrywane wojny

Ale nowe technologie mają Janusowe oblicze. Amerykański prestiżowy magazyn „Foreign Policy” pisze: „Sięgnij po dowolną gazetę gdziekolwiek na świecie, któregokolwiek dnia i znajdziesz wiadomości o nielegalnych imigrantach, przemycie narkotyków, szmuglu broni, praniu pieniędzy, podrobionych produktach markowych”. To właśnie pięć wojen, których „globalny charakter jeszcze dziesięć lat temu był nie do pomyślenia”. I nigdy też rządy państw narodowych nie były tak wobec nich bezsilne. Dlaczego? „Rządy zbudowane są z nieruchawych biurokracji, które na ogół współpracują z trudnością. Natomiast przemytnicy narkotyków, handlarze bronią i imigrantami, ludzie parający się praniem brudnych pieniędzy i fałszowaniem marek opanowali sztukę sieci w najwyższym stopniu, wchodząc w niewiarygodne strategiczne alianse rozciągające się ponad kulturami i kontynentami”.

Efekty widać wyraźnie. Rynek narkotyków wart był w 1999 r. 400 mld dol. Stany Zjednoczone wydają rocznie na walkę z tym procederem 35–40 mld dol. Między 1990 a 2000 r. cena grama kokainy spadła na amerykańskim rynku ze 152 dol. do 112. Oznacza to, że ilość kokainy w Stanach Zjednoczonych wzrosła, co z kolei oznacza, że metody walki z sieciami narkotykowymi niewiele są warte.

Podobnie wygląda sytuacja na innych brudnych rynkach. W Kenii cena kałasznikowa spadła z 15 krów w 1986 r. do czterech w 2003 r. Ceny maleją, bo rośnie skuteczność, a ta rośnie dlatego, że uprawiający czarny proceder opanowali po mistrzowsku sztukę networkingu. Tworzą oni „bardzo zdecentralizowane grupy, w których jednostki związane są silnymi więzami lojalności i wspólnoty celu oraz zorganizowane w półautonomiczne grona lub węzły zdolne do szybkiego i elastycznego działania”.

E-government i państwo nadzoru

Tracące siłę tradycyjne biurokratyczne państwo samo sięga w obronnym geście po nowe technologie. Mają one z jednej strony, jak zapewniają politycy, służyć usprawnieniu obsługi obywateli. W krajach Unii Europejskiej wdrażany jest program unowocześnienia administracji publicznej. Podatki, kontakty z urzędem pracy, zezwolenia budowlane, rejestracja w szpitalu lub przychodni, wymiana prawa jazdy lub paszportu – wszystkie te problemy codzienności można będzie (a w najbardziej zaawansowanych krajach, jak Irlandia lub Finlandia, już można) załatwiać przez Internet.

Ale państwo sięga po nowe technologie nie tylko po to, by ułatwić życie obywatelom (którzy, przynajmniej w Europie, wcale nie są zbyt chętni do korzystania z usług e-government). Technologie te nadają się również doskonale do wzmożonej inwigilacji i budowania, jak ogłosił amerykański magazyn „MIT’s Technology Review”, państwa nadzoru (surveillance state). Systemy elektronicznej inwigilacji najlepiej rozwinięte są w krajach najbardziej miłujących wolność, czyli w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Blisko 80 proc. amerykańskich pracodawców stosuje aktywny monitoring elektroniczny swoich pracowników, wskaźnik ten wzrósł dwukrotnie od 1997 r. Z 26 mln (dane z początku 2003 r.) zainstalowanych na świecie kamer monitorujących, w samych Stanach Zjednoczonych jest 11 mln.

Władze Londynu wprowadziły system opodatkowania kierowców, który ma ich nakłonić do pozostawiania samochodów poza centrum. W tym celu setki kamer rejestrują tablice rejestracyjne aut przekraczających rogatki miasta. Odpowiedni system informatyczny sprawdza, czy właściciele tych pojazdów zapłacili podatek, jeśli nie, upomnienie przesyłane jest pocztą. Z punktu widzenia Londynu projekt zakończył się sukcesem, tłok na ulicach się zmniejszył. Zdziwili się natomiast kierowcy, gdy przeczytali w gazetach, że zarejestrowane przez kamery dane otrzymają również policja i wojsko, by przeciwdziałać zagrożeniu terrorystycznemu.

Inwigiluje jednak nie tylko państwo i pracodawcy, inwigilują się ludzie nawzajem. Amerykanie wydają dziennie na sprzęt inwigilacyjny 6 mln dol. Co ważniejsze, sprzęt ten systematycznie tanieje, podłączane do Internetu kamery można kupić za grosze. Kupują je więc rodzice, by śledzić swoje dzieci, kupują dyrektorzy szkół, by widzieć, co dzieje się w klasach, i kupują właściciele drobnych sklepików. Możliwość inwigilacji wzrosła niepomiernie wraz z nową generacją usług telefonii komórkowej. MMS, czyli komunikaty multimedialne, to nic innego jak możliwość wysłania z komórki zaopatrzonej w aparat fotograficzny (już niemal standard) fotografii z każdego miejsca i o każdym czasie.

Wystarczy jedno naciśnięcie klawisza, by zdjęcie poszło w świat, praktycznie niezniszczalne. Na nic już atakowanie fotoreporterów, skoro kompromitujące zdjęcie może dziś zrobić każdy. Jednym z powodów ujawnienia skandalu z maltretowaniem irackich więźniów w Abu Ghraib był narcyzm amerykańskich żołnierzy, którzy nie potrafili odmówić sobie pamiątkowych fotek. Problem w tym, że w cyfrowej epoce komórek i Internetu zdjęcia niemal natychmiast stały się własnością całego świata. To tylko początek, bo tam, gdzie działa już tzw. telefonia komórkowa 3G, można nie tylko zrobić zdjęcie, ale i nakręcić film. Nic więc dziwnego, że z tego wzrostu obywatelskiego potencjału inwigilacyjnego postanowiła skorzystać policja w Japonii (gdzie usługi 3G są już dostępne). Na przykład w Osace od kwietnia 2002r. można na specjalny numer telefonu policyjnego wysyłać filmowe zapisy scen przestępstw.

Nieadekwatny język

W połowie lat dziewięćdziesiątych Sherry Turkle, socjolog z Massachusetts Institute of Technology, opublikowała książkę „Life on the Screen” z klasycznymi już badaniami nad zachowaniem użytkowników Internetu. Wynikało z nich, że rozwój Internetu doprowadzić może do społecznego autyzmu internautów, przedkładających uroki życia we wspólnotach cyfrowych nad trudy realnego życia. Turkle opisywała w swej książce przypadki uzależnienia od cyberprzestrzeni (wśród badanych przez nią osób byli tacy, którzy przed komputerem siedzieli po kilkanaście godzin dziennie), prezentowała zdumiewające zjawisko zmieniania na czas podróży w Internecie tożsamości i płci. Badania te sugerowały, że Internet doprowadzić może do rozwoju negatywnych zjawisk społecznych, jak nadmierny indywidualizm i rozkład kapitału społecznego.

Wydawało się, że wczesne analizy Turkle prowadzone na małych grupach zyskały z czasem potwierdzenie. W Korei Południowej uzależniło się od Internetu kilkadziesiąt procent młodzieży, a główną jej rozrywką są gry komputerowe. Powtarzają się przypadki, gdy zrozpaczeni rodzice, nie widząc innej szansy na wyrwanie dziecka z nałogu, wyrzucają komputer przez okno. Zdarza się, że przyklejony do komputera gracz zapomina o potrzebach fizjologicznych i po kilkudziesięciu godzinach nieustannej zabawy umiera. A jednak to samo pokolenie odkryło, że Internet jest nowym, niezależnym medium komunikacji, umożliwiającym nie tylko zabawę, ale i ekspresję polityczną.

Barry Wellman, kanadyjski socjolog, jeden z najwybitniejszych badaczy Internetu i współczesnej cywilizacji, pyta wprost w artykule, jaki opublikował w 2001 r.: „Czy Internet zwiększa, zmniejsza czy uzupełnia kapitał społeczny?”. Z badań, jakie przeprowadził ze swoim zespołem, wynika, że komunikacja internetowa uzupełnia kontakty, nie eliminując innych form porozumiewania się, takich jak bezpośrednie spotkania i rozmowy telefoniczne. Ponadto okazuje się, że aktywni użytkownicy Internetu intensywniej uczestniczą w życiu politycznym i społecznym.

Zaskakująca rozbieżność między wynikami, jakie uzyskała Turkle i jakie zaprezentował Wellman, daje się dosyć łatwo wytłumaczyć. Turkle badała internautów na początku internetowej rewolucji, miała więc do czynienia ze „starymi bolszewikami”, entuzjastami nowej technologii, grupą, która na pewno nie reprezentowała wartości charakterystycznych dla całego społeczeństwa. Z czasem, gdy z dobrodziejstwa sieci zaczęło korzystać coraz więcej ludzi, populacja internautów zyskała cechy bardziej zbliżone do wspólnot tradycyjnych. Zjawiska, jakie zaniepokoiły Turkle, jak choćby zmienianie tożsamości i aspołeczność, okazały się patologicznymi marginaliami.

Turkle opisuje ludzi zdominowanych przez technologię, Wellman obserwuje zjawisko znacznie ciekawsze – wzajemne oddziaływanie technologii i społeczeństwa. Jego zdaniem, skutkiem rozwoju nowych technologii komunikacyjnych jest zarówno zjawisko „sieciowego indywidualizmu”, kiedy każdy z nas staje się w coraz większym stopniu końcówką gigantycznej, globalnej sieci medialno-teleinformatycznej, jak i powstanie networked society, społeczeństwa usieciowionego, w którym sieci teleinformatyczne stają się nową przestrzenią porozumienia i społecznego działania. W społeczeństwie takim pojawią się na pewno nowe formy zachowań patologicznych, ale i nowe formy ekspresji politycznej i obywatelskiej.

Społeczeństwo sieciowe i informacjonalizm

Manuel Castells, inny wybitny socjolog, pracujący w University of California w Berkeley, bada wpływ informatyki i rozwoju sieci teleinformatycznych na życie społeczne i ekonomiczne od ponad dwudziestu lat. Castells twierdzi, że rewolucja techniczna, zwana też rewolucją informatyczną, miała kluczowe znaczenie dla reorganizacji i restrukturyzacji kapitalizmu w latach osiemdziesiątych. Podobna restrukturyzacja społeczeństw socjalistycznych nie udała się, bo były one zorganizowane według zasad wrogich duchowi informacjonalizmu. Ów informacjonalizm oznacza powiększanie ludzkich możliwości w przetwarzaniu informacji poprzez wykorzystanie bliźniaczych rewolucji w mikroelektronice i inżynierii genetycznej. Dla Castellsa rewolucje biologiczna i informatyczna składają się na jedną rewolucję informacyjną, której oba nurty, biologiczny i techniczny, napędzają się wzajemnie, prowadząc do poznawania nowych aspektów rzeczywistości i przekształcania tej wiedzy w narzędzie panowania nad rzeczywistością.

Niedostrzeżenie nowego wyzwania społeczno-gospodarczego spowodowało upadek komunizmu. Castells pisze w monumentalnym dziele „The Information Age” (Epoka informacji), że kraje socjalistyczne nie przekroczyły logiki industrializmu, który „nastawiony jest na wzrost gospodarczy, to jest na maksymalizowanie produkcji”. Tymczasem informacjonalizm „koncentruje się na rozwoju technologicznym, to znaczy rozwoju w kierunku akumulacji wiedzy i w kierunku coraz większej złożoności przetwarzania informacji”.

Ale szczególna jest rola technologii informacyjnych, które „nie są prostymi narzędziami do zwykłego stosowania, ale procesami, które się rozwija. Użytkownicy i twórcy mogą być tymi samymi ludźmi. Z tego względu użytkownicy mogą przejąć kontrolę nad technologią, jak w przypadku Internetu. W konsekwencji powstaje ścisły związek między procesami społecznymi tworzenia i manipulowania symbolami (kultura społeczeństwa) a zdolnością do wytwarzania i dystrybucji dóbr i usług (siły wytwórcze). Po raz pierwszy w historii umysł ludzki stał się bezpośrednią siłą wytwórczą, a nie tylko elementem decyzyjnym w procesie produkcji”.

Kapitalizm informacyjny charakteryzuje, zdaniem Castellsa, pięć cech:

1. Informacja jest najważniejszym surowcem.

2. Skutki nowych technologii informacyjnych przenikają wszystkie sfery życia, „ponieważ informacja jest integralną częścią wszystkich ludzkich działań i wszystkie procesy naszej jednostkowej i zbiorowej egzystencji są w sposób bezpośredni kształtowane (choć na pewno nie determinowane) przez nowe techniczne media”.

3. Wszystkie systemy wykorzystujące te technologie muszą działać zgodnie z logiką sieci.

4. Elastyczność; „nie tylko procesy są odwracalne, ale i organizacje oraz instytucje mogą być modyfikowane, a nawet fundamentalnie zmieniane poprzez rekonfigurację ich komponentów”.

5. Konwergencja poszczególnych technik i technologii w jeden zintegrowany system, „mikroelektronika, telekomunikacja, optoelektronika i komputery są obecnie zintegrowane i tworzą systemy informacyjne”.

Weszliśmy więc w epokę informacji, a, jak zauważa Castells, „historyczny trend pokazuje, że najważniejsze funkcje i procesy w tej epoce organizują się wokół sieci. Sieci tworzą nową morfologię społeczną, a dyfuzja sieciowej logiki w istotny sposób zmienia procesy produkcji, percepcji, władzy i kultury”.

Castells dostrzega, że kiedy komunikacja wymaga coraz mniej czasu, który niemalże traci wymiar, kurcząc się do jednej chwili, przestrzeń i jej wyznaczniki przestają się liczyć przynajmniej dla tych, którzy swe posunięcia potrafią realizować z szybkością przepływu informacji przez elektroniczne łącza. Ta zmiana poczucia czasu i przestrzeni wymaga nowych ich definicji. Castells wprowadza więc pojęcie „przestrzeni przepływów” (space of flows) i „bezczasowego czasu” (timeless time). Czas i miejsce nie giną, ale są w społeczeństwie sieciowym podporządkowane logice sieci (strukturze przepływów kapitału, informacji, technologii, symboli).

Amerykański socjolog wprowadza jeszcze trzecie istotne dla zrozumienia zachodzących procesów pojęcie „wirtualności rzeczywistej” (real virtuality). To po prostu stwierdzenie faktu, że człowiek współczesny w percepcji świata praktycznie nie korzysta już z bezpośredniego doświadczenia, wszystko dociera do niego za pośrednictwem mediów. Realne jest to, co się dzieje na ekranie telewizora lub komputera.

Twórcy wszystkich krajów, łączcie się!

W ciekawy sposób teorię społeczeństwa sieciowego uzupełnia Richard Florida, profesor Carnegie Mellon University. W 2002 r. opublikował książkę „The Rise of the Creative Class” (Powstanie klasy twórczej), która szybko stała się bestsellerem. Florida odkrywa, że w Stanach Zjednoczonych 38 mln ludzi, a więc 30 proc. wszystkich zatrudnionych, pracuje na stanowiskach, których istotą jest twórczość. Do klasy twórczej należą naukowcy, architekci, projektanci, nauczyciele, muzycy i twórcy rozrywki, pracownicy agencji reklamowych i firm doradczych. Klasa twórcza nigdy nie była tak liczna i nigdy nie miała takiego udziału w wytwarzaniu dochodu narodowego. Jeszcze na początku XX w. amerykańską strukturę społeczną zdominowała klasa robotnicza, klasa twórców liczyła zaledwie 3 mln członków. Gwałtowne przyspieszenie nastąpiło wraz z opisywaną przez Castellsa rewolucją technologiczną. Restrukturyzacja kapitalizmu w latach osiemdziesiątych i ostateczne pożegnanie się gospodarki z paradygmatem industrialnym na korzyść informacyjnego spowodowały, że liczebność klasy twórczej w tym okresie podwoiła się.

Dziś, na początku XXI stulecia klasa twórcza, choć nie jest najliczniejsza, bo twórcy ustępują przed 55 mln pracowników usług (zatrudnionych w barach McDonald’sa, przy okienkach bankowych i na stacjach benzynowych), to jednak jest najbardziej wpływowa i narzuca ton i tempo zmianom społecznym. Hegemonia nowej twórczej klasy ma daleko idące konsekwencje. Rozwój gospodarczy w coraz mniejszym stopniu zależy od dostępu do kapitału finansowego, warunkiem dobrobytu jest dostęp do mózgów. Niektóre spostrzeżenia Floridy wydają się paradoksalne.

Klasa twórcza powinna być ze swej natury mobilna, skłonna do częstych zmian otoczenia, miejsca pracy. I tak jest w rzeczywistości. Tyle tylko, że przyczyną zmian nie są wyłącznie warunki ekonomiczne. Członek klasy twórczej podczas podejmowania decyzji o przeprowadzce z Nowego Jorku do San Francisco w najmniejszym stopniu kieruje się aspektami finansowymi. Bardziej interesuje go „intelektualny ekosystem”: infrastruktura kulturalna i jakość środowiska społecznego, warunki pracy i warunki wypoczynku po pracy. W efekcie to firmy ciągną do miejsc, gdzie są największe społeczności ludzi kreatywnych, a nie na odwrót. Dlatego też najszybciej rozwijają się w Stanach Zjednoczonych regiony najatrakcyjniejsze dla twórców, bo za nimi ciągną korporacje, kapitał i inwestycje. Tradycyjne instrumenty zachęcające do inwestycji, jak ulgi podatkowe dla firm, są coraz mniej skuteczne.

Etyka hakerska

Nowe czasy wymagają nowej podbudowy duchowej i etycznej. Fiński filozof Pekka Himanen proponuje fundament etyczny na czasy kapitalizmu sieciowego i informacjonalizmu. Fundamentem tym ma być etyka hakerska, wywiedziona z doświadczeń ruchu na rzecz wolnego oprogramowania. O fenomenie wolnego oprogramowania, w tym o najbardziej spektakularnym osiągnięciu tego ruchu – systemie operacyjnym GNU/Linux – napisano już tomy. Himanen zastanawia się jednak, czy wartości reprezentowane przez hakerów można oczyścić z – libertariańskiej dla jednych, a cyberkomunistycznej dla innych – otoczki ideologicznej, by z tak uzyskanego destylatu stworzyć nową etykę pracy.

Hakerzy pracują ciężko, nierzadko kilkanaście godzin dziennie siedzą przy klawiaturze komputerów pisząc nowe oprogramowanie. Ale pracują dlatego, że lubią, pracują just for fun (po prostu dla zabawy). Pisze Himanen: „Praca jest częścią naszego mknącego do przodu życia, w którym jednak musi być miejsce również na inne pasje. Hakerzy nie podpisują się pod hasłem »czas to pieniądz«, ale raczej pod hasłem »to moje życie«. I z pewnością jest to nasze życie tu i teraz, które trzeba przeżyć w pełni, a nie w jakiejś okrojonej wersji beta”.

Etyka hakerska nie wyklucza zarabiania, wprost przeciwnie. Historia zna liczne przykłady wielkich dziś przedsiębiorstw założonych przez hakerów, by wspomnieć tak znane firmy jak Sun Microsystem, Cisco lub Apple. W etyce hakerskiej ważna jest natomiast motywacja do pracy, w której pieniądz jest jednym z czynników, wcale nie najważniejszym. Istotniejsze jest przywiązanie do takich wartości, jak nieskrępowana twórczość, otwartość i gotowość do wzajemnej pomocy i wymiany informacji, dzielenie się wiedzą i kreatywne zarządzanie własnym czasem i życiem. Jak pisze Himanen, życie hakera polega na „upiątkowieniu” niedzieli i „uniedzielnieniu” piątków. Oznacza to, że tradycyjne chwile wolnego czasu przerywane są aktywnością profesjonalną. Z kolei sama praca nie jest mierzona zegarem od 9.00 do 17.00, lecz również dzieli się na kawałki przerywane wyjściem na basen lub do pubu. „Hakerzy lokują się między kulturą piątku i kulturą niedzieli reprezentując w ten sposób zupełnie nowego ducha”.

Hakerski styl życia jest możliwy dzięki najnowszym technologiom komunikacyjnym i strukturze współczesnego kapitalizmu coraz bardziej uzależnionego od oferty, jaką hakerzy dysponują, czyli ich wiedzy. Hakerski system wartości nie jest zaś tylko wyrazem idealizmu, ale wynika z przekonania, że tylko te wartości umożliwiają twórczy rozwój i tworzenie wiedzy, bez którego niemożliwy byłby dalszy rozwój technologii, umożliwiający z kolei pogłębianie hakerskiego stylu życia, stylu dostępnego dla wszystkich „robotników wiedzy”, jeśli tylko potrafią zrzucić okowy tradycyjnego rozumienia pracy i zmienić swój status z „robotniczego” na „hakerski”.

 

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Społeczeństwo

Nikt ci tyle nie da, ile coach obieca. Sprawdziłam na własnej skórze

Coach wyremontuje mi duszę, wyznaczy ścieżkę do bogactwa, a nawet oczyści energię seksualną po byłych partnerach. Może też trzeźwo pomóc w wyzwaniach zawodowych. Oferta tych usług pokazuje, jak bardzo staliśmy się głodni wsparcia.

Joanna Cieśla
12.01.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną