7 marca wrocławscy dominikanie opublikowali oświadczenie, przyznając, że „z ogromnym bólem i wstydem stają w prawdzie, która mimo upływu lat coraz wyraźniej odsłania swoje przerażające oblicze”. Chodzi o prawdę dotyczącą przemocy: fizycznej, duchowej, psychicznej i seksualnej, która miała miejsce w latach 1996–2000 w duszpasterstwie akademickim we Wrocławiu. Jak piszą bracia dominikanie, funkcjonował w nim „intensywny mechanizm sekty”, a „ówczesny duszpasterz pod pozorem pobożności wyrządził wielką krzywdę wiernym”.
Ponadto „pomoc udzielona wówczas osobom pokrzywdzonym nie była adekwatna do rozmiaru krzywdy i nie wszystko zostało przez Zakon zrobione, aby przynieść im ulgę i przywrócić poczucie sprawiedliwości”. Dominikanie oświadczają to wszystko, choć żaden z nich nie był wtedy we wrocławskim klasztorze. Jednocześnie apelują i zachęcają, by pokrzywdzeni – w tej lub innej sprawie – zgłaszali swoje historie, by skonfrontować się z całym złem, które mogło wydarzać się we wspólnocie, zgłosić je do władz zakonu i organów ścigania.
Oświadczenie poparł obecny prowincjał o. Paweł Kozacki, zapowiadając, że choć „sprawa wrocławska nie dotyczy pedofilii”, to w najbliższych tygodniach „ogłoszą we wszystkich dominikańskich kościołach prośbę o zgłaszanie przypadków nadużyć popełnionych przez dominikanów wobec osób niepełnoletnich”, a „ich rozpatrywaniem zajmie się komisja złożona z niezależnych od Zakonu osób świeckich”.
Tyle oświadczenia. Jakie wnioski można wyciągnąć z tej sprawy dla Kościoła w Polsce w ogóle?
Czytaj też: