Policję w piątek rano wezwała matka młodego mężczyzny, który od lat borykał się z uzależnieniem od narkotyków. Tego dnia Bartłomiej S. usiłował dostać się do zamkniętego mieszkania, wołał sprzed budynku mamę i babcię, rzucał w okna grysem, by obudzić któregoś z domowników.
Obudził matkę, która nie pierwszy raz zadzwoniła po policję. Jak tłumaczyła w rozmowie z reporterem TVN24, komisariat jest praktycznie obok ich domu, policjanci znali jej syna i wiedzieli, że nie jest agresywny. Zadzwoniła po radiowóz, bo chciała, by mundurowi zabrali Bartka do szpitala psychiatrycznego. Dzień wcześniej była u niego lekarka, odmówiła jednak odesłania go do szpitala – był pod wpływem narkotyków. I podała mu leki, które miały go uspokoić. Nie uspokoiły.
Na filmie nie widać reanimacji
W piątek sprawą śmierci 34-latka zajął się poseł KO Piotr Borys z Lubina. W piśmie do Komendy Powiatowej Policji zadał 16 pytań, m.in. o zastosowane środki przymusu bezpośredniego, czy w czasie interwencji policjanci dusili Bartłomieja S. – ta technika obezwładniania jest dozwolona tylko w ramach obrony koniecznej, a z dostępnych nagrań wynika, że użyto jej wobec mężczyzny.
– Zapytałem, czy policjanci udzielili mu pomocy medycznej i jakiej, ale też o to, dlaczego nie zastosowano środków adekwatnych do sytuacji. Jeśli funkcjonariusze czuli się zagrożeni, mogli użyć miotacza gazu, a na nagraniach widać, jak w trójkę klęczą na mężczyźnie leżącym na ziemi i przygniatają go – mówi Piotr Borys, który w piątek ujawnił na Twitterze, że rodzina zmarłego pokazała mu film nagrany przez jego matkę, obserwującą całą interwencję z okna. Nie widać, by funkcjonariusze reanimowali Bartłomieja S.