Jolanta Sokołowska była pewna, że syn jest w szpitalu. Stawiała, że trafił na oddział psychiatryczny: Lubiąż, może Bolesławiec. Dzwoniła, ale nie mogła go znaleźć. Ktoś z medyków poradził jej, żeby spytała na policji.
– Dzień dobry, szukam syna.
– Mam dla pani, niestety, przykrą wiadomość. Pani syn zmarł w karetce.
W pokoju obok była jej mama, od lat chorująca na serce. Wiedziała więc, że nie może krzyczeć. Powiedziała im tylko: – Zabiliście mi dziecko. Mam to na filmie. Wszystko nagrałam.
Niedługo potem w mieszkaniu w bloku przy ulicy Traugutta doszło do przepychanek, wykręcania rąk, przeszukania. Policjanci telefon zabrali, choć pozwolili zgrać jego zawartość.
Cała Polska patrzy
Filmy komórkami nagrało zresztą kilku świadków. Zachował się też monitoring. Dlatego dobrze wiemy, co działo się w piątek, 6 sierpnia, o 6.00 rano przed blokiem przy ulicy Traugutta. Na nagraniach widać trzech funkcjonariuszy w mundurach i mężczyznę w cywilu, którzy usiłują obezwładnić rzucającego się i krzyczącego człowieka. Przyciskają go kolanami do ziemi. W końcu zatrzymywany przestaje się ruszać. Policjant klepie go w policzek, jakby chciał ocucić. Zwraca się po imieniu: „Bartek!”, ale nie widać reakcji.
Bartka zabiera karetka. Jadą do Regionalnego Centrum Zdrowia w Lubinie, znajdującego się jakieś 500 m od miejsca, w którym wszystko się rozegrało.
Film rozszedł się po internecie, wkrótce zobaczyła go cała Polska. Dzień po śmierci Bartosza Sokołowskiego w mediach społecznościowych pojawił się apel wzywający do pokojowego protestu przeciwko brutalności policji. Kolejnego dnia w Lubinie protest przed komendą przerodził się zamieszki. Zatrzymano blisko 60 osób, w tym i przypadkowych przechodniów.