Polska męcząca
Maja Ostaszewska o zobojętnieniu na zło i rosnącej frustracji Polaków
JULIUSZ ĆWIELUCH: – Podoba się pani w Polsce?
MAJA OSTASZEWSKA: – Bardzo ładne pejzaże tutaj mamy.
Serio pytam.
A ja odpowiadam tak, jak się da odpowiedzieć na to pytanie. Gdybym patrzyła tylko na swoją bańkę, byłoby to miejsce niezwykle szczęśliwe, bo moje życie jest szczęśliwe. Mam wspaniałą rodzinę, spełniam się zawodowo, rozwijam. Tylko jak może mi się podobać Polska, w której funkcjonariusz z orzełkiem na czapce ostentacyjnie nie dopija wody i wylewa ją na oczach ludzi, którzy cierpią z pragnienia? Taka Polska mi się nie podoba.
Minister tłumaczy, że Polska nie może okazywać słabości.
A czym, jeśli nie słabością, jest wysłanie tysięcy funkcjonariuszy i żołnierzy na garstkę głodnych i chorych uchodźców. W czasie pandemii, kiedy umierały tysiące Polaków, ciągle nam mówiono, że nie ma potrzeby wprowadzania stanu wyjątkowego. A teraz na granicy pojawiło się kilkudziesięciu biedaków i rząd stawia na nogi całą armię.
Od razu widać, że pani nic nie rozumie. To nie są żadni uchodźcy tylko groźna broń w rękach Łukaszenki, który w ten sposób prowadzi wojnę hybrydową.
Może gdybym odpowiednio długo oglądała rządową telewizję, to i w te brednie bym uwierzyła. Może gdybym nie znała historii, to nie wiedziałabym, w jakim kierunku pchają nas ludzie, którzy dziś rządzą Polską. Tylko że po nazizmie nie da się już bezrefleksyjnie mówić, że ktoś „jedynie wykonuje rozkazy”. Albo że „uchodźcy roznoszą choroby”. I nie ma to nic wspólnego ze skądinąd skomplikowanym polityczno-prawnym tłem tego kryzysu.
Tak się składa, że ci funkcjonariusze dostają takie rozkazy.
Dla mnie to nie jest argument. Nawet jeśli mają rozkaz, że nie mogą pomagać, to tak się składa, że mieli tam bardzo wygodną sytuację.