JULIUSZ ĆWIELUCH: – Porozmawiamy jak DDA z DDA, czy ściemniamy?
MAGDALENA KICIŃSKA: – Nie ściemniamy.
Pamiętam, że jak wracałem ze szkoły, to miałem zabawę w pijanych. Taką z punktami. Zataczający się – jeden punkt, zarzygany – dwa punkty, leżący tam, gdzie upadł – cztery. Czasem to był jednak mój ojciec i to psuło zabawę.
Bohaterom naszej książki pijący ojcowie, ale również matki, inni bliscy dorośli, z którymi żyli pod jednym dachem, też zepsuli kilka zabaw. A właściwie to zniszczyli im dzieciństwo.
Twój ojciec zniszczył ci dzieciństwo?
Kiedy byłam mała, wydawało mi się, że moje życie jakoś zasadniczo nie różni się od życia koleżanek i kolegów, i że tak właśnie wyglądają rodziny. Innej nie miałam. Skoro uważasz coś za normę, to o normalności się nie gada, bo o czym tu gadać? Pamiętam, jak jedna z bohaterek naszej książki była zdziwiona, że w innych domach nikt nie przepija pensji, że nie trzeba chodzić do opieki społecznej po ryż z Caritasu, mimo że tata zarabia, ale nie przynosi tych pieniędzy do domu, więc są głodni.
Ja pamiętam awantury o kartki żywnościowe, które ojciec pobierał w pracy na mnie i na siostrę, a które gubił albo mu kradli, kiedy był pijany. I ten strach, że nie będziemy mieli co jeść, choć nigdy nie doświadczyłem głodu.
Mnie nikt nie powiedział, że to nie jest fajnie, że w domu nie jest spokojnie, że są awantury, że dom nie jest bezpiecznym miejscem. Po rozmowach do książki wiem, że inne dzieci też tak myślały. Przyjmuje się rzeczywistość taką, jaka jest. A jak jest zła, to siedzisz pod biurkiem, tulisz misia i płaczesz. Czekasz, aż się przestaną kłócić.
I przestawali?
Mój ojciec, kiedy pił, szedł spać. Był nieobecny. Co nie przeszkadzało mojej mamie wyrażać swojego niezadowolenia.
Niezadowolenia, powiadasz.
Na potrzeby tej rozmowy przyjmuję takie słowo. Mama wyrażała swoje niezadowolenie w jednostronnej konwersacji z moim ojcem. Nie rozumiałam, czemu to robi? Niech mu da spokój, niech on śpi. Dzieciom trudno zrozumieć, że istnieje coś takiego jak współuzależnienie, siłę tych toksycznych związków, złożone zależności pomiędzy dorosłymi. Podobnie jak trudne są wspomnienia, które z czasem zmieniają swoje bieguny. Nie zawsze na lepsze.
Mam takie wspomnienie z imienin u wujka. Dużo gości, dużo alkoholu. Ojciec nachylił się, żeby sięgnąć po coś ze stołu. Ale krawat wpadł mu do sałatki. Zaczął się żalić, że to ulubiony krawat. Na co wujek stwierdził, że skoro nie potrafi nosić krawata, to on ma rozwiązanie i obciął mu pół tego krawata nożyczkami. A później jeszcze wziął go na ręce i wsadził go na rozgrzany piec kaflowy. Na każde kolejne imieniny wujka ojciec zakładał ten obcięty krawat. Wtedy wydawało mi się to zabawne. Taki Fellini na miarę naszych możliwości. Tyle że bez happy endu. Obydwaj zapili się na śmierć.
Nasza koleżanka, która ostatecznie tak jak i ty nie zdecydowała się zostać rozmówczynią do naszej książki, opowiedziała, jak jej ojciec we wczesnych latach 90. pijany ganiał z pistoletem gazowym za wujkiem dookoła stołu w ich domu. Ganiał, aż matka powiedziała, że albo ona, albo ten pistolet. Ojciec poszedł i wrzucił pistolet do Wisły. Następnego dnia obudził swoją córkę, nastolatkę, tę naszą koleżankę i powiedział, że da jej 50 zł, tylko niech wyłowi ten pistolet z rzeki. I ona nurkowała, choć nurt był naprawdę dość wartki. Pistoletu nie udało się znaleźć. Ale ojciec i tak dał jej te 50 zł. Opowiadała tę historię jako jedną z takich zabawnych. Tyle że sama ma teraz nastoletnią córkę i wie, jakim koszmarem byłaby dla niej taka historia.
A ty masz takie zabawne historie?
Jeśli nawet były, to chyba je wyparłam. Paradoksalnie dla mnie bardzo trudne było to, że większość wspomnień, które mam ze swoim ojcem, była dobra. Spędzaliśmy dużo wspólnego czasu, chodziliśmy razem na wycieczki. Dużo mi opowiadał o historii, o geografii. Moje dzisiejsze zainteresowanie historią wynika z tego, że to ojciec mnie nią zafascynował. Tylko że im byłam starsza, tym bardziej zauważałam, że on podczas tych spacerów pije. Dla niego wyjście ze mną było przykrywką do picia.
Skażone wspomnienia?
Skażone alkoholem. Ale też czułam się oszukana, że nie dość, że tych dobrych momentów było tak mało, to nawet one nie były do końca takie, jak chciałam je widzieć. Zabolało mnie, że miały drugie dno. Dogrzebywanie się w pamięci do takich scen, które niszczyły mi wspomnienia, było jednym z trudniejszych momentów w dorosłym życiu. Sporo czasu zajęło mi zrozumienie, że wszystkie te obrazy są równoległe, że one się nie znoszą, że to dzieciństwo składało się i z dobrych momentów, i takich, kiedy czułam się zagrożona, że moi rodzice się kłócili, bo on pił, albo że nie ma pieniędzy, bo je przepił. Kłótnie i napięcie były stałymi elementami mojego dzieciństwa. Ale obok tego były też dobre chwile, i one też się przecież wydarzyły. Pamięć o moim dzieciństwie nie jest czarno-biała. Jest złożona, ma w sobie sporo melanżu – nomen omen.
Czytając książkę, podkreślałem różne zdania. Okazało się, że podświadomie wybierałem te, które w jakiś sposób były moim doświadczeniem. Jednym z takich podkreśleń była opowieść o bohaterce, która jechała z pijanym ojcem w jednym autobusie, ale udawała, że go nie poznaje. Też masz takie zdania w książce?
Mam takie zdania, mam takie wspomnienia. Pamiętam, jak sama odwróciłam się i poszłam w drugą stronę, kiedy zobaczyłam go z daleka zataczającego się.
Podkreśliłem również opowieść o tym, że najpierw cała rodzina modli się, żeby ojciec przestał pić. Ale jak jest trzeźwy, jest tak straszny, że wszyscy modlą się, żeby zaczął znowu pić. Wstydziłem się tych myśli.
Książka w dużej mierze jest o wstydzie, który stygmatyzuje DDA. Wstydzie, który te dzieci dźwigają za swoich rodziców.
I w tobie jest ten wstyd?
Czasami wraca, na pewnym etapie życia był właściwie stale. Kiedy byłam dzieckiem, wstydziłam się tego, czego doświadczałam. Wtedy ten wstyd bardzo się we mnie materializował, nawet w mowie ciała. Kulisz się, żeby nikt cię nie zauważył, bo jeśli zauważy, to jako córkę alkoholika. Patrzą na ciebie i widzą patologię. Nie cierpię tego słowa.
Nie cierpisz, czy się go boisz?
Nie cierpię, bo kiedy się mówi o rodzinie patologicznej, to patologiczne są wszystkie jej elementy, także dziecko. A uważam, że dzieci, ani ty, ani ja, ani żaden bohater czy bohaterka książki nie są elementami patologicznej rodziny. Patologiczne są relacje dorosłych z alkoholem, ich relacje między sobą, między nimi a dziećmi, ale nie dzieci. Swoje też dołożyły tabloidy, które zapchnęły to słowo do klasistowskiego narożnika. O rodzinie, gdzie alkoholikiem jest artysta czy dyrektor, mówi się, że jest dysfunkcyjna. Ale jak trafi na biednego, to już jest patologia.
Za moich czasów mówiło się, że dziecko jest z pijącego domu, tak jakbym i ja pił. Jakby piła moja matka, a przecież pił tylko jeden z pięciu członków tego domu.
Mnie zajęło sporo czasu, aby mówić, że mój ojciec był alkoholikiem, a nie że jestem córką alkoholika. Niby to samo, ale nie. Mówienie, że jestem córką alkoholika od razu nakłada mi plecaczek, ale to przecież nie jest mój bagaż.
Ostatecznie to ty go dźwigasz.
Dlatego to wszystko tak trudno sobie poukładać. Kiedy byłam mała, wydawało mi się, że mam wpływ na to, co dzieje się w domu, że muszę brać za to odpowiedzialność. Dlatego byłam prymuską, bo myślałam, że przynajmniej z tej strony, dobrze się ucząc, przysłużę się tej sytuacji. Nie dość, że nie ma ze mną problemów, to jeszcze jak wygram konkurs, to moi rodzice przestaną się kłócić. Albo mój ojciec zauważy, jaką ma wspaniałą córkę i powie – koniec z tym piciem. Co oczywiście nigdy się nie wydarzyło.
Ja do dziś zmagam się z pytaniem, dlaczego pił, kim właściwie był, czy mam go kochać, bo był ojcem, czy nienawidzić, bo nie potrafił nim być. Czy więcej mi dał, czy odebrał?
Kiedy mój ojciec zaczął chorować i rokowania miał dosyć brutalne, czułam, że jeśli chcę dostać odpowiedzi na jakieś pytania, na przykład dlaczego pił, to teraz albo nigdy. I podjęłam taką próbę, choć nie byłam na to gotowa. Ale on nie był na to otwarty, nie chciał o tym rozmawiać. Dziś myślę, że po prostu nie potrafił. Tak jak ja nie miałam różnych narzędzi do zrozumienia swojej sytuacji i doświadczenia, tak on też nie miał. Wyszedł z zupełnie innego środowiska, innego momentu w historii, sięgnięcie po pomoc terapeutyczną wykraczało poza jego możliwości.
Na pięć tygodni przed śmiercią ojciec miał atak delirium i trafił na zamknięty oddział psychiatryczny. Lekarce mówił, że pije sporadycznie i głównie przy okazji świąt rodzinnych.
Ja zadałam pytania, a on mi nie odpowiedział. Umarł, a pytania zostały. Powody, dla których ktoś pije, i dla których nie decyduje się z tym coś zrobić, są bardzo złożone. Dziś jestem w stanie wiele rzeczy zrozumieć, ale terapia pomogła mi być bardziej po stronie dziecka w tym układzie. Nie mam kontroli ani nad powodami, dla których on pił, ani nad tymi, dla których obydwoje trwali w tej sytuacji. Czy jeśli mój ojciec opowiedziałby mi historię powodów, dlaczego pił, czy to zmieniłoby moje doświadczenie bycia dzieckiem w tej rodzinie? Nie. Chciałabym móc odbyć z moimi rodzicami taką otwartą, szczerą rozmowę, jaką znamy z amerykańskich seriali: czego doświadczyliśmy i jak się z tym czujemy. Zazdroszczę osobom, które miały taką możliwość. Ale problem z wychowywaniem w takiej rodzinie w gruncie rzeczy nie polega na braku odpowiedzi, ale na braku bezpieczeństwa, braku uwagi, braku czułości. Braku tego wszystkiego, co dziecko powinno dostać, a nie dostało.
Ja miałem poczucie, że nic mi się nie należy.
Psychologowie do dziś zmagają się z tym, czy w ogóle istnieje coś takiego jak DDA i czym to jest. W książce w tę dyskusję nie wchodzimy, nie diagnozujemy naszych rozmówców. Ale kiedy się ją przeczyta, to z przeprowadzonych rozmów wyłania się zespół cech, mechanizmów i emocji, które układają się w pewien schemat. Poczucie, że nic ci się nie należy, że na nic nie zasługujesz, pięknie się w to wszystko wpisuje. Ja, żeby się ucieszyć Nagrodą Literacką m.st. Warszawy, musiałam wykonać wiele pracy terapeutycznej, po to by uwierzyć, że zostałam wyróżniona, bo napisałam dobrą książkę. A nie tylko dlatego, że pozostałe zgłoszone książki były tak beznadziejne, że komuś tę nagrodę musieli dać. Zresztą nawet na terapię poszłam nie dlatego, że czułam ciężar dzieciństwa, tylko sypał mi się związek i czułam, że sama z tej matni nie wyjdę.
Poszłaś ratować związek czy siebie?
Siebie, bo nie wiedziałam, czy związek da się jeszcze uratować. Byliśmy parą przez niemal osiem lat. Zaczęliśmy być razem, kiedy miałam 16 lat. I właściwie nigdy z nim nie rozmawiałam na temat picia mojego ojca. Bywał u mnie w domu i widział, jak to wygląda, ale ten temat nie istniał. Dopiero na terapii do tego wróciłam. Pamiętam, bardzo zdziwiło mnie, że terapeutka pyta o to, co się działo u mnie w domu. Przecież ja przyszłam z problemem w związku, a ona mi każe wracać do domu rodzinnego.
I pyta, czy tatuś cię przytulał, a ty byś chciała, żeby przytulał cię twój chłopak.
No mniej więcej tak. Niby wiedziałam, że to się może łączyć, bo czytałam o tym DDA, ale byłam przekonana, że ja mam już swoje sprawy z rodzicami poukładane. Moje poukładanie polegało na tym, że po skończeniu liceum wyjechałam z domu, przeprowadziłam się z Lublina do Warszawy i problem był załatwiony.
Wyjechałaś czy uciekłaś?
Uciekłam, ale wtedy mi się wydawało, że po prostu wyjechałam. Jakoś tak naiwnie myślałam, że wystarczy przejechać 174 km, żeby oddalić się od pogmatwanych relacji z moimi rodzicami. A ja to wszystko nosiłam w sobie. Można pojechać na koniec świata i to zawsze będzie w tobie. Dlatego pójście na terapię było dobrym doświadczeniem, ale bardzo trudnym. Wydaje ci się, że idziesz załatwić jeden konkretny problem, a otwiera się puszka z mnóstwem innych, na przykład kwestia niskiego poczucia własnej wartości, które jest fundamentem bardzo wielu moich problemów w relacjach z innymi ludźmi. Problem z otwieraniem się na innych. No różne takie.
I na terapii możesz to wszystko sobie poukładać jak rzeczy w szafie?
W moim przypadku terapia jest bardzo przydatnym narzędziem. Ale to nie jest tak, że przejdziesz ją raz i ona cię wyposaża w uniwersalne narzędzia, które później na każdym etapie życia pomagają. Wiele z nich pełni taką rolę, ale czego innego potrzebowałam, jak poszłam pierwszy raz na terapię: byłam w innym miejscu, miałam inną relację z rodzicami; a czego innego, kiedy poszłam na terapię po raz kolejny: z inną relacją, miałam więcej lat. Mam taki przywilej, że stać mnie na to, mogę z tego korzystać. I robię to wtedy, kiedy czuję, że wchodzę w swoje schematy. Jestem już w stanie to rozpoznać i wiem, że jako DDA umiejętnie i szybko sobie wszystko zracjonalizuję.
Dziecko bohater zawsze da radę, samo niczego nie potrzebuje, pogodzi rodziców, a na koniec uratuje świat. Świat, który jest tak idealnie obojętny na krzywdę. Ta obojętność jest uniwersalna właściwie dla wszystkich waszych rozmówców niezależnie od czasów, w których się wychowywali. Dlaczego?
Sama się nad tym zastanawiałam. Kluczem jest chyba wstyd. Wstyd dzieci, które nie chcą mówić. Wstyd współuzależnionych dorosłych, którzy są częścią tego zła i nie potrafią mu się przeciwstawić. Wstyd otoczenia, które nie wie, co zrobić, więc latami nie robi nic.
Część bohaterów waszej książki na dzieciństwie usypało sarkofag, jak ten na elektrowni w Czarnobylu. Ale nawet to ich nie ochroniło.
Nie da się uciec przed własnym życiem. Sama tego doświadczyłam. Możesz próbować, ale to zawsze cię dopadnie i to najczęściej w momencie, kiedy będziesz najbardziej bezbronny. Jedyne, co możesz zrobić, to próbować oswoić te wspomnienia, a najlepiej się z nimi zmierzyć.
Jak zmierzyć się z matką, która jest tak pijana, że śpi we własnych wymiocinach?
Wyrzygać z siebie te wspomnienia. Nie nosić ich w sobie. Iść na terapię. Pomóc temu dziecku, które jest w tobie, a które ciągle cierpi.
To jak drzazga?
Tak. Drzazga, która nie daje o sobie zapomnieć. A nawet jak ją wydłubiesz, to zostanie blizna. Ale lepiej nosić bliznę niż drzazgę. Przynajmniej ja tak wolę. Po to jest ta książka, żeby było mniej drzazg.
***
DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików) to osoby, które wychowywały się w rodzinie alkoholowej. Dzieci takie doświadczają traumatycznych doświadczeń, jak wstyd, poczucie winy, gniew, agresja, smutek, strach. Wyniesione z takiego dzieciństwa zaburzone schematy zachowań i obniżone poczucie własnej wartości przekładają się na trudności w budowaniu relacji w dorosłym życiu. DDA nie figuruje jako oddzielna jednostka chorobowa, czy samoistne zaburzenie osobowości. Zdaniem części psychologów każdy przypadek jest indywidualny i nie można mówić o jednym syndromie.
***
Magdalena Kicińska, rocznik 1987 – reporterka, redaktorka naczelna „Pisma. Magazynu Opinii”. Laureatka Grand Press 2017 w kategorii wywiad. Autorka książki „Pani Stefa”, za którą otrzymała m.in. Nagrodę Literacką Miasta Stołecznego Warszawy i tomiku poezji „Środki transportu”. W połowie września ukazała się książka, napisana z Agnieszką Jucewicz: „Dom w butelce. Rozmowy z Dorosłymi Dziećmi Alkoholików”.