Pozwani za miłość
Piotr Jacoń, ojciec transpłciowego dziecka: W sądzie działy się rzeczy traumatyczne
KATARZYNA KACZOROWSKA: – Państwo polskie kontra osoby transpłciowe. Da się już postawić taką tezę?
PIOTR JACOŃ: – Biorąc pod uwagę to, co robi Kaja Godek, która projektem ustawy mówi stop osobom kryjącym się pod skrótem LGBT – tak. Polskie państwo osobom transpłciowym nie tylko nie pomaga. Wszędzie tam, gdzie może im przeszkodzić, przeszkadza i buduje bariery. Mówię to, będąc po pierwszej rozprawie sądowej o ustalenie płci metrykalnej naszej transpłciowej córki. To było traumatyczne przeżycie i, co gorsza, ono się jeszcze nie skończyło.
Traumatyczne dla was, rodziców?
Dla wszystkich. To, co się działo na sali sądowej, było przejmujące. Trwało niewiele ponad pół godziny, ale pokazywało, jak państwo generuje sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. Przyjeżdżamy do sądu z pełnoletnim dzieckiem, które kochamy, wspieramy, boimy się o nie. Przyjeżdżamy, bo to dziecko złożyło pozew przeciwko nam – nie miało innego wyjścia: to jedyna możliwa obecnie w Polsce droga prawna do uzgodnienia płci. Córka mieszka w Warszawie, my w Trójmieście, więc pozew do sądu w Gdańsku składam w kancelarii ja, żeby było szybciej. Pozew przeciwko sobie samemu! Pół roku później przychodzimy na rozprawę. I zaczyna się od tego, że sędzia mówi: „Proszę, żeby powódka usiadła z tej strony, a państwo z drugiej”.
Czyli musicie być osobno, choć jesteście rodziną.
Antagonizuje nas to państwo, a przecież weszliśmy na tę salę razem. Sąd cywilny powinien zapytać na początku, czy strony chcą się dogadać, bo może wtedy proces byłby niepotrzebny. Ale takie pytanie nie pada. Sąd pyta za to, jak my, rodzice, odnosimy się do pozwu. Wyjaśniamy, że w pełni się z nim zgadzamy. I wtedy słyszymy: „To ja muszę państwa przesłuchać i muszę przesłuchać powódkę”.