Jest nadzieja, że interwencja prokuratury, policji i Pogotowia dla Zwierząt w schronisku w Wojtyszkach oznacza koniec tego okrytego złą sławą obozowiska dla psów. I ratunek dla 1200 zwierząt. Na razie odebrano ich 104, w tym ponad 70 psów. Wojtyszki pod Sieradzem, największe schronisko w Europie (w czasach największej prosperity żyło tam 3,5–4 tys. psów), działało bez przeszkód od 17 lat mimo wielu zawiadomień do prokuratury i Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej. POLITYKA, w tekście „Największe schronisko w Europie”, jako pierwsza, już 10 lat temu, pokazała, co działo się za szczelnym ogrodzeniem. Pogotowie dla Zwierząt od kilkunastu lat próbowało dobrać się do skóry Longina S., który ze schroniska zrobił lukratywny biznes. Obrońcy praw zwierząt wynajęli nawet motolotnię (nie było jeszcze dronów), żeby zdobyć dowody. Udało się dopiero teraz. Dziesięć zespołów złożonych z lekarzy i techników weterynarii, zoopsychologów, zorganizowanych i finansowanych przez Straż dla Zwierząt oraz ponad stu funkcjonariuszy policji pod nadzorem prokuratora przez cztery dni kontrolowało to prywatne, jak powiadają, piekło.
– Niektóre psy to były żywe trupy – mówi Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt, który kierował interwencją wolontariuszy. Po kolei wyciągali z pojedynczych, betonowych boksów o rozmiarach 2 na 2 m przerażone psy. Nie potrafiły iść – albo zastygały w bezruchu, albo kręciły się w kółko.
– Jednego nie zapomnę do końca życia – wyznaje Grzegorz Bielawski. – Rudego mieszańca trzeba było z budy wynieść na zewnątrz. Postawiony zastygł nieruchomo, jak pomnik, patrząc w jeden punkt, nie docierały do niego absolutnie żadne bodźce.