Spotykam się często z trzema rodzajami opinii o mojej książce „Państwo Gucwińscy. Zwierzęta i ich ludzie”: że ich niesłusznie broniłem lub że ich oskarżałem mimo podeszłego wieku oraz że nie wiadomo, czym ta książka w ogóle jest, bo nie spełnia wymogów klasycznej biografii.
Ta ostatnia opinia jest pewnie najbliższa prawdy, bo rozmowy z Hanną i Antonim Gucwińskimi oraz skomplikowana i niejednoznaczna historia ich życia pozwoliła mi opowiedzieć tak naprawdę o zmieniających się relacjach między człowiekiem a zwierzęciem na przestrzeni ostatnich prawie 100 lat w Polsce.
•••
Sprawa niedźwiedzia Mago trzymanego w klatce przez dziewięć lat pogrążyła Antoniego Gucwińskiego. Kiedy odczytuje się ją w sposób dosłowny, można się nad nią nie zastanawiać, bo to wina dyrektora zoo. Został skazany i po sprawie. Można też na tę historię spojrzeć inaczej: Antoni Gucwiński nie jest jedynym winnym, ale jedynym skazanym. Sprawa Mago zaczyna się tak naprawdę w kwietniu 1987 r., gdy w imię miłości do zwierząt turyści dokarmiali jego matkę Magdę przy schronisku w dolinie Roztoki. Przyzwyczajona do ludzi zbliżyła się niebezpiecznie z trójką niedźwiadków, w tym Mago, do turystów. W 1991 r. zapadła decyzja, żeby odstrzelić całą rodzinę albo przenieść do zoo. Ze wszystkich dyrektorów polskich ogrodów zoologicznych zgodzili się na to tylko Gucwińscy, z miłości do zwierząt. Potem uznali to za największy błąd w życiu.
Magda była tak silna, że we Wrocławiu przeskoczyła fosę dzielącą wybieg niedźwiedzi od zwiedzających. Szybko ją uśpiono, by przetransportować z powrotem, ale nie przeżyła tego stresu. Jej syn Mago wyrósł na silnego samca i zapłodnił swoją siostrę Manię. Gucwiński tłumaczył, że zamknął go w dwunastometrowym boksie, żeby nie powtórzyła się historia skoku Magdy i żeby znowu nie został ojcem w kazirodczym związku.