Chyba wszyscy lubią Piotra Kraśkę. Niegdyś związany z TVP, od lat znany jako dziennikarz polityczny TVN, ujmuje swoim wyglądem, głosem i sposobem bycia. Zawsze świetnie przygotowany, zadający mądre pytania i mądrze komentujący wydarzenia. Ciepły, niemal serdeczny w relacjach z gośćmi swoich programów oraz widzami. Kraśko ma w sobie coś takiego, że zapomina się o dystansie, jaki dzieli postacie „w okienku” od nas, siedzących w pokojach przed telewizorami. Rzec by można: dziennikarz idealny.
Kraśko narażał i siebie, i swojego pracodawcę
I właśnie dlatego tak nam jakoś nieswojo i niemiło, że akurat na niego dziś padło. Oto Kraśko okazuje się piratem drogowym, który dwukrotnie już (w roku 2009 i 2014) stracił prawo jazdy z powodu przekroczenia limitów punktów karnych. Za drugim razem nie chciało już mu się jednak zdawać egzaminu, skutkiem czego przez minionych sześć lat jeździł bez prawa jazdy. Wydało się to przypadkiem, podczas kontroli policyjnej, w sam raz na tegoroczny prima aprilis. Właśnie skazano go z tego powodu (prawomocnie) na karę grzywny w wysokości 7,5 tys. zł i zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych przez rok (prawo jazdy w końcu w tym roku jednak zrobił). Sprawę ujawnił „Super Express”. Jak się dowiadujemy przy okazji, Piotr Kraśko jest wielkim miłośnikiem szybkich sportowych samochodów, z natury rzeczy niesłużących do spokojnej, zgodnej z przepisami jazdy.
No i mamy drugiego Kraśkę – bon vivanta, aroganta, beztrosko łamiącego prawo, bo wystarczająco majętnego, żeby zapłacić wszelkie kary. Jednakże kariery nie da się uratować pieniędzmi. Tu konsekwencje będą poważne, choć trudno przewidzieć jak poważne. W poniedziałek 13 grudnia nie poprowadził ważnego, rocznicowego wydania „Faktów TVN”, lecz we wtorkowych „Faktach” już go widzieliśmy. Jego przewinienie nie wiąże się z niczyją krzywdą ani z uszczerbkiem materialnym czy moralnym dla stacji TVN. Niemniej, tak się akurat składa, że popełniał owo „wykroczenie o charakterze ciągłym” z grubsza akurat przez czas swojej pracy dla TVN. Narażał więc i siebie, i swojego pracodawcę na kryzys wizerunkowy. Ani to lojalne, ani odpowiedzialne.
Opinia publiczna będzie łaskawa?
Jako widz mam nadzieję, że Kraśko nie zniknie z ekranu, bo jest wspaniałym dziennikarzem i prowadzącym programy. Ma zresztą ogromną publiczność, która szybko mu przewiny wybaczy. Nie jechał pod wpływem alkoholu, nie spowodował wypadku. Opinia publiczna będzie więc łaskawa.
Mam jednakże wątpliwości, czy wieloletnie jeżdżenie bez prawa jazdy to tylko drobne przewinienie. Jest w tym tyle arogancji i beztroski, że aż trudno się w umysłowość kogoś, kto tak postępuje, wczuć. Nawet jeśli nie używał auta co dzień, to czy nie przewidywał, że kiedyś go wreszcie złapią i że konsekwencje będą znacznie dalej idące niż mandat? Kraśko, przepraszając i sumitując się, również pyta samego siebie, „co miał w głowie”. Coś nie tak.
Rozbisurmanienie celebrytów pokazuje pewne „systemowe” wady, czyli – jak to się dziś mówi – „patologie” ich środowisk zawodowych. Takie osoby są czasami wręcz zakleszczone w narcyzmie i niedojrzałości, bo całe otoczenie oczekuje od nich przejawów próżności i ostentacji. Aby utrzymać swą rynkową wartość w artystycznym i medialnym biznesie, trzeba być trochę utracjuszem i trochę skandalistą. Wtedy jest się na językach i na plotkarskich portalach, co sprawia, że pracodawcy i zleceniodawcy wierzą w celebrycką moc powiększania oglądalności i klikalności ich produkcji. Te wszystkie szybkie auta są raczej na pokaz, do zdjęć i plotek, mniej do jeżdżenia. Po prostu podbijają cenę ich właściciela.
Zgubiła go arogancja
Tylko że to jest wszystko iluzja, mydlana bańka. Wielka popularność Piotra Kraśki nie czyni go wartym – dajmy na to – 50 tys. miesięcznie. Można by go było w ciągu roku czy dwóch zastąpić równie miłą i kompetentną osobą. Bo też – zgódźmy się – prowadzenie wywiadów z politykami to nie jest wielka filozofia ani szczyt dziennikarskiej profesji. Rzecz w tym, że ewentualne przejście takiej „twarzy naszej stacji” do konkurencji mogłoby spowodować odpływ widzów. Inaczej mówiąc, celebryci wiążą się ze swoimi pracodawcami, którzy ich często sami na swym łonie „wyhodowali”, więzami lojalności, wzmacnianymi ogromnymi wynagrodzeniami, dzięki czemu nie trzeba już myśleć o tym, że ktoś tu kogoś szantażuje ewentualnym odejściem. To się nazywa „wycena rynkowa”. Tak naprawdę jednak jest to deal z nieufnością i nielojalnością w tle.
No i tak się Kraśko w końcu wycenił, że zrobił się bezcenny i wszechmogący. Mógł sobie latami jeździć bez prawa jazdy. Bo takim jak on przecież wszystko uchodzi na sucho. I zgubiła go ta arogancja, choć może nie tyle zgubiła, co dała popalić. Bo jest za dobry i za cenny, żeby się go pozbywać. Zapewne spadnie kilka szczebli w dół i będzie musiał popracować na odzyskanie dawnej pozycji i dochodów. Tego pierwszego mu serdecznie życzę – tego drugiego zaś zazdroszczę.
Przy okazji ta cała historia pokazała nam, jak niesprawiedliwe i nieskuteczne są takie same mandaty i grzywny dla wszystkich. Dla Kraśki 7,5 tys. zł to niewielka kwota i z pewnością nie jej utrata jest dzisiaj największym jego zmartwieniem. Czy nie czas już pomyśleć o tym, aby wysokości mandatów i grzywien uzależnić od dochodów ukaranej osoby?