Czuła się, jakby ktoś ją żywcem zabetonował. Agnieszka pomyślała, że jest sparaliżowana. Mówić też nie mogła. Musiała mieć panikę w oczach, bo pielęgniarka domyśliła się, co się z nią dzieje. To tylko mięśnie, uspokajała, po prostu nie reagują, to minie. Przez wiele tygodni Agnieszka Klimczak dostawała leki usypiające i zwiotczające. Jedynymi ruchami jej ciała było bicie serca, perystaltyka jelit i czasami ruch powiek. Doszło do zaniku wszystkich mięśni, łącznie z oddechowymi, bo zamiast nich pracowały respirator i ECMO. Wkrótce po przebudzeniu mogła ruszać tylko oczami i językiem. Gdy czegoś chciała, kląskała o podniebienie, a potem wskazywała oczami.
Ma 47 lat, nigdy na nic nie chorowała, szczupła, regularnie ćwiczyła i uprawiała jogę. Kiedy pod koniec marca 2021 r. zakaziła się koronawirusem, nikt nie przypuszczał, że trafi do szpitala i spędzi tam wiele miesięcy, że będzie miała trzy razy wszczepiane ECMO, aparat do pozaustrojowego natlenowania krwi, który będzie utrzymywał ją przy życiu przez 48 dni. Że przeżyje dwukrotne zatrzymanie krążenia i wstrząs anafilaktyczny.
Ja sobie spałam
Od tygodnia miała bardzo wysoką gorączkę, więc lekarz POZ wezwał covidową karetkę. W krakowskim szpitalu MSWiA położyli ją na oddziale ortopedii zamienionym na czas trzeciej fali na covidowy. Rentgen płuc nie wykazał dużych zmian. W drugiej dobie saturacja zaczęła gwałtownie spadać. Kolejne zdjęcie, a tam tzw. mleczna szyba, zajęte praktycznie całe płuca, ponad 90 proc. – Patrzyłem na to i zastanawiałem się, czy ta pacjentka jeszcze żyje – mówi anestezjolog dr Zbigniew Żyła, który był wtedy na dyżurze na oddziale intensywnej terapii i na prośbę lekarzy z „covidowa” konsultował Agnieszkę. Nie mógł uwierzyć, że poprzedni rentgen był sprzed 48 godzin.