Eugeniusza przeczyściło solidnie, poparzyło mu przełyk, ale nie umarł, co nie zmienia faktu, że 57-letnia Krystyna M. ze Starego Kurowa (woj. lubuskie) zasiadła na ławie oskarżonych za usiłowanie zabójstwa. W sądzie mówiła, że chciała jedynie, by mąż się ogarnął, przestał bić, wyzywać i chodzić na boki. Nie zamierzała mordować, bo go kocha, on zaś zamach kretem na jego życie wybaczył, co poświadczył oświadczeniem o pojednaniu z Krystyną. Sąd wziął tę nagłą miłość pod uwagę i nadzwyczajnie złagodził karę, a najbardziej wzruszający jest fakt, że wyrok zapadł w walentynki.
Tak tę historię przedstawiają media, a ludziska hejtują w internecie, że kobieta umknęła sprawiedliwości i teraz w ślad za nią ruszą inne. Panowie pokpiwają, że będą uważać na mleko czy trunki, które z miłością polewają im panie. Zwierzają się też ze swoich problemów ze „zdradliwymi babami”. Np. Jan opowiada na forum, jak to żona mu wpadła w depresję przy dzieciach, on ją więc wyręczał, by wróciła do pracy, a ona tam dała ciała (dosłownie, nie w przenośni) i nici z małżeństwa. Mnożą się lajki i komentarze, dramatu Krystyny M. już spod nich nie widać. O wielu innych nikt nie wie, bo w Polsce statystyki dotyczące przemocy domowej generalnie są zaniżone, a na wsi się tego nawet nie bada.
Łeb wyleci z płucami
W przypadku Krystyny przemoc zaczęła się zaraz po tym, jak wyszła za Eugeniusza. „Był moim pierwszym chłopakiem, myślałam, że będzie o mnie dbał i mnie kochał, a tutaj wszystko na odwrót” – mówiła na listopadowej rozprawie. Jej opowieść trzeba sklecić ze strzępków zeznań, bo za nic nie zgadza się na spotkanie z reporterem. – Mama cały czas strasznie się wstydzi i tego, co zrobiła, i tego, co w życiu przeszła. Najchętniej zapadłaby się pod ziemię – tłumaczy jej dorosła córka.