Do szerokiej opinii publicznej przebiła się głównie informacja, że zostaną wprowadzone bilety wstępu do wszystkich 23 parków narodowych, choć dotąd za opłatą wchodziło się do części z nich. Płatne będzie fotografowanie i filmowanie, a tam, gdzie działa GOPR lub TOPR, trzeba będzie dorzucić 15 proc. na działalność ratowniczą. Mieszkańcy gmin sąsiadujących z tymi parkowymi stracą przywilej darmowego dostępu do przyrodniczych skarbów za miedzą – stolica do Kampinoskiego PN, Kraków do Ojcowskiego. Kary za brak biletu będą surowe i egzekwowalne. Obecnie tam, gdzie wstęp do parku już jest płatny, strażnik parkowy, spotkawszy turystę na gapę, może zaproponować co najwyżej, że sprzeda mu bilet.
To tylko wąski wycinek zmian. Projekt ustawy o parkach narodowych jest obszerny. Czyje oczekiwania spełni?
Najbardziej usatysfakcjonowani są pracownicy parków. Projekt zbiera w jedną całość przepisy, które dotyczą ich poletka. Dotąd rozproszone po różnych aktach prawnych, tak jak rozproszone po kraju są parki. Andrzej Raj, dyrektor Karkonoskiego PN, a zarazem prezes Związku Pracodawców Polskich Parków Narodowych, porównuje te parki do odrębnych wysp. Wszystkie mają w nazwie słowo „narodowy” i są jednostkami państwowymi, ale nie zachodzą między nimi prawie żadne albo bardzo słabe interakcje. Teoretycznie koordynację czy nadzór powinien wykonywać minister zajmujący się sprawami środowiska. W praktyce robią to podlegli mu ludzie, rozrzuceni po niemal wszystkich departamentach ministerstwa. Zatem kolęduje się od biurka do biurka. Gdy jest problem z interpretacją przepisów, każdy park dochodzi jej indywidualnie, a uzyskane informacje często bywają sprzeczne.
Dwa lata temu, gdy płonął Biebrzański PN, dyrektorzy innych parków chcieli wspomóc finansowo kolegę i nie mogli.