Wcześniejsze bojkoty bywały głośne, ale wystarczyło je przeczekać, jak ten po katastrofie w fabryce w Bangladeszu, w ruinach której zginęło wielu ludzi szyjących koszulki w skandalicznych warunkach i za psie pieniądze. Między innymi dla naszej LPP, ale także firm Zara czy H&M. W sieci hejtowaliśmy marki, jednak z kupna modnych i tanich ciuchów klienci nie zrezygnowali; rozeszło się po kościach. Ale pamięć pozostała.
Po agresji Rosji na Ukrainę polska firma LPP, mająca w Rosji 498 sklepów, już je zamknęła. Mówi jednak o zawieszeniu biznesu w Rosji, nie zaś o rezygnacji. Polska firma dostała od rosyjskiej prokuratury zawiadomienie o potencjalnym uruchomieniu postępowań karnych przeciwko jej władzom. Zawiadomienie jest zarazem ostrzeżeniem przed nacjonalizacją. Rosja wysłała sygnał, że wyjście z rynku będzie traktowane jako celowe bankructwo, co umożliwi władzy przejęcie majątku zagranicznego inwestora. Wielkie firmy znalazły się więc między młotem a kowadłem.
Pieniądze we krwi
Zaraz po wybuchu wojny w sieci pojawiła się „lista hańby”. Sporządził ją zespół prof. Jeffreya Sonnenfelda z Yale School of Management. Hańbą jest zarabiać pieniądze w Rosji, bo płacenie tam podatków pośrednio finansuje wojnę. – Na rublach, które zarabiacie w Rosji, jest krew, jesteście sponsorami wojny – powtarza prezydent Wołodymyr Zełenski, rozmawiając online z politykami wielu krajów. W parlamencie francuskim takie słowa są kontrą do tego, co wcześniej rodzimemu biznesowi powiedział prezydent Macron. Zachęcał, by nie wycofywali się z rosyjskiego rynku.
Francja jest największym zachodnim inwestorem w Rosji, z potężnymi koncernami, jak LVHM, L’Oréal czy Grupa Adeo (należą do niej m.in. Leroy Merlin, Auchan, Decathlon), więc prezydent Macron, mając w pamięci zbliżające się wybory, musi się liczyć z wielkim biznesem.