Zofia, księgowa z Warszawy, patrzy w markecie na ceny jajek i już nie chce się jej świąt. Wkładając do koszyka margarynę, postanawia, że ciast w tym roku będzie mniej, a przemierzając alejkę z mięsami, ma ochotę zadzwonić do rodziny i powiedzieć, żeby jednak nie przyjeżdżali do niej na Wielkanoc.
– Umiem liczyć, więc wiem, że tegoroczne święta będą przynajmniej o jedną trzecią droższe niż poprzednie – mówi Zofia. Jej zdaniem odpowiedzialne za drożyznę są 3P: pandemia, PiS i Putin.
Czytaj też: Drożyzna już dwucyfrowa. Rząd nakręca inflacyjną spiralę
Znikające trzynastki
– Drożyzna to była wcześniej, jakieś pół roku temu. Teraz to jest kataklizm – uważa Jan, emeryt z Kutna. Dziś rano za bochenek białego chleba zapłacił 4,41 zł. Tydzień temu za ten sam chleb płacił 4 zł. – Z dnia na dzień 40 gr droższy. Tak jakby 4 zł za zwykły bochenek nie było wystarczająco drogo – denerwuje się.
Ale wylicza dalej: łopatka wieprzowa w markecie – 12 zł za kilogram. 9 zł w promocji. Tak było miesiąc temu, bo teraz za kilogram płaci już 17 zł. Masło – prawie 7 zł. Wcześniej było 4,70. – Benzyna trochę staniała – zauważa uczciwie. – Szkoda tylko, że bezołowiowej nie da się włożyć do święconki!
Teresa, też emerytka, trzynastki jeszcze nie dostała, a już czuje, jakby ją straciła. – 1870 zł emerytury. Było 1,7 tys., ale teraz podatku mi nie zabierają. Tylko co mi po tych dodatkowych 200 zł, jak większość produktów prawie dwa razy droższa – żali się. – Całe szczęście, że córka przyjeżdża na święta, to zakupy zrobi. Samej chyba nie byłoby mnie stać.
Czytaj też: „Trzymam się za portfel i liczę każdą złotówkę”
Przydziały oleju
Sławomir, który właśnie kupuje warzywa na bazarku w Warszawie, o świętach nawet nie chce myśleć. – Wczoraj zrobiłem bigos. Lepszy taki, z żeberek i szpondra. Wkład do pięciolitrowego garnka – 50 zł. Pół stówy za gar bigosu! – emocjonuje się. – Proszę się więc nie dziwić, że nie chce mi się gadać o świętach.
O wielkanocnych zakupach opowie za to jego żona Lidia. A raczej o tym, czego w tym roku nie kupi. – Mamy taki ulubiony makowiec z cukierni pod domem. Zawsze kosztował 36 zł i był u nas co święta. Teraz kosztuje 54 zł i go nie będzie. Więc cała rodzina będzie jeść sernik – mówi.
Poza makowcem najbardziej przerażają ją ceny oleju. – 11 zł za litr. Nie tak dawno był po 6 zł – skarży się. – A co się dziwisz, jak ruscy właśnie czołgami rozjeżdżają słoneczniki na Ukrainie? A upał niszczy pola rzepaku na świecie – wtrąca się Sławomir. – Przynajmniej tak w internecie wyczytałem – tłumaczy.
I ma rację. Niektóre sieci cash&carry już wprowadziły limity oleju na osobę. Przez wojnę w Ukrainie los słonecznika podzielą też zboża. Choć trudno w to uwierzyć, chleb będzie jeszcze droższy.
Czytaj też: Wojna w „spichlerzu Europy”. Czy grozi nam głód?
Tęsknota za pandemią
Patrycja, matka dwójki dzieci, w tym czteromiesięcznego niemowlaka, myślała, że nic nie będzie gorsze od cen w pandemii. Teraz za nimi tęskni. – Pampersy, chemia, papier toaletowy – wylicza. – Żałuję, że więcej go nie kupiłam, jak sklepy mieli zamykać, bo teraz bym oszczędziła.
Mleko kupuje zgrzewkami, w markecie, bo taniej. – Ale mięsa już nie kupię w markecie, bo jest niezjadliwe. Kilka dni temu kupiłam półtora kilo kurczaka w sklepie pod domem. Zapłaciłam 48 zł. Gdyby to tylko o mnie chodziło, to święta zrobiłabym wegetariańskie. Ciasto też bym sobie odpuściła, ale rodzina lubi. Kilka dni temu zrobiłam blachę sernika, testowo. Wyszło 50 zł – opowiada.
Pani Monika też myśli o rodzinie. A jest spora: ona, mąż i dziewiątka dzieci (w tym troje dorosłych, które też przyjadą na Wielkanoc). – Unikam sklepów, wszystko, co mogę, staram się kupować na rynku hurtowym pod miastem. Ziemniaki – worek 15 kg za 10 zł. Marchew – 10 kg po 15 zł. Trzy razy taniej niż w sklepie. Ale ja mogę sobie na to pozwolić, bo dla mojej rodziny taki worek to żadne wyzwanie – tłumaczy.
A co z pozostałymi produktami? – Nie kupuję wszystkiego w jednym sklepie. Wiem, gdzie co jest najtańsze. A jak są promocje, to kupuję hurtowo. Mąż dzwoni powiedzieć, że w markecie masło po 5 zł. Jadę i od razu kupuję 20 kostek. Mąka jest droga, szczególnie jak kupujesz po kilogramie. Ja kupuję od razu opakowanie 10 kilo. Z jednego kilograma żytniej robię później 2,5 kg chleba. Wychodzi mniej więcej 3 zł za kilogram. A taki domowy chleb jest dużo lepszy.
Czytaj też: Bilety też drożeją. Kultura walczy z pandemią i inflacją
Baranek. Droga alternatywa
Ceny podstawowych produktów w marcu były droższe średnio o 15 proc. w porównaniu z marcem ubiegłego roku – wyliczyli autorzy raportu „Indeks cen w sklepach detalicznych”. W górę poszły wszystkie artykuły, szczególnie tłuszczowe (54 proc.) i sypkie (24,8 proc.). Olej podrożał o ponad 68 proc., margaryna – 41, a masło – 29 proc.
Eksperci mają nadzieję, że Polacy będą bardziej liczyć się z jedzeniem i rzadziej je wyrzucać. Szczególnie w święta. Teraz nie jest z tym najlepiej. 38 proc. obywateli otwarcie zadeklarowało, że kiedykolwiek wyrzuciło jedzenie po świętach wielkanocnych – donosi pracownia Too Good To Go. W święta marnujemy dwa–trzy razy więcej jedzenia niż na co dzień. W koszu lądują najczęściej sałatki jarzynowe, jajka i cukrowe baranki.
Zamiast baranków z cukru, które mało kto chce później jeść, można było kupić baranki z masła. Ale przy obecnych cenach masła jest to kosztowna alternatywa.