Już przed pandemią mieliśmy do czynienia z czymś, co nazywa się niezaspokojonymi potrzebami zdrowotnymi. Z różnych powodów system nie dostarczał świadczeń, które powinien był dostarczyć – tłumaczy prof. Andrzej Fal, alergolog i ekspert w dziedzinie ochrony zdrowia związany z Uniwersytetem Medycznym we Wrocławiu. Pandemia tylko ten dług powiększyła. Z danych Narodowego Funduszu Zdrowia wynika, że w 2020 r. nie wykonano od 30 do 60 proc. świadczeń w różnych zakresach medycyny, co np. w przypadku pacjentów chorych przewlekle oznacza szybszy postęp choroby.
Hematolog z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu prof. Tomasz Wróbel nie kryje, że w jego specjalizacji zauważalne jest zjawisko opóźnionego dostępu do terapii, rozpoznania choroby w bardziej zaawansowanych stadiach albo stanach, które lekarze ostatni raz notowali 20 lat temu. Pacjenci zjawiają się osłabieni, na noszach, prosto z karetki. – Trafił do nas na oddział pacjent, który w czasie pandemii miał tylko teleporady. Ale na podstawie rozmowy telefonicznej czasami ciężko rozpoznać chłoniaka czy szpiczaka plazmocytowego, ponieważ ich objawy są niespecyficzne – przyznaje prof. Wróbel.
I dodaje: – Można mówić o pewnej zapaści w lecznictwie.
Nie wszystko leczy się ambulatoryjnie
Prezes Oddziału Poznańskiego Polskiego Towarzystwa Reumatologicznego prof. Piotr Leszczyński mówi wprost: – Pacjentów jest zdecydowanie więcej. Oddział Reumatologii Szpitala im. J. Strusia w Poznaniu, na którym pracuje, jest obłożony praktycznie w 100 proc.