„Jest nieco lepiej niż w ubiegłym roku” – takie komentarze po ubiegłotygodniowym ogłoszeniu wstępnych wyników matur popłynęły z ust przedstawicieli resortu edukacji i nauki. Zdało 78,2 proc. z prawie 270 tys. tegorocznych egzaminowanych. 41,5 tys. poległo (czyli uzyskało mniej niż 30 proc. pkt) na tylko jednym z trzech przedmiotów obowiązkowych. Ci będą mogli zdawać poprawkę w sierpniu. Prawie 17 tys. maturzystów nie przebrnęło przez dwa lub trzy testy i musi czekać rok na możliwość kolejnego podejścia do egzaminów. Na 34 uczniów z Ukrainy, którzy przyjechali do Polski po ataku Rosji na ich kraj i podchodzili do polskiej matury, egzamin zdało 18 osób (14 może go poprawiać w sierpniu).
Minister Czarnek przypisał lepsze wyniki niż w ubiegłym roku (wtedy zdało 74,5 proc.) nauce w trybie stacjonarnym, która, przynajmniej teoretycznie, obowiązywała przez prawie cały miniony rok szkolny. Zapobiegliwie nie wdawał się w głębsze analizy – np. wyników egzaminów na poziomie rozszerzonym. A te były słabe: matematyka – średnio 33 proc., chemia – 37 proc., WoS, jak od lat, najgorzej – 30 proc. (rozszerzonych egzaminów nie można nie zdać). To wyniki łączne ze wszystkich typów szkół. Jeszcze bardziej alarmujące są rezultaty absolwentów techników (a więc placówek kształcących technicznie) z przedmiotów ścisłych. Rozszerzona matematyka: średnio 15 proc.(!). Podobnie chemia – 15 proc., i tylko nieco lepiej fizyka – 20 proc., i informatyka – 31 proc.
Fatalnie wyglądają też wyniki – po raz pierwszy podchodzących do matury – absolwentów szkół branżowych drugiego stopnia, owocu tzw. reformy Anny Zalewskiej. Pisowska minister zlikwidowała gimnazja oraz przekształciła szkoły zawodowe w branżówki pierwszego stopnia (trzyletnie) i drugiego stopnia (dwuletnie).