Śmierć prezesa
Firmy krzak z siedzibą w chaszczach. Tajemnicza śmierć bezdomnego prezesa
Bogdana znalazła Monika z Markiem, też bezdomni. – Próbowałam dodzwonić się do Bogusia, ale telefon był wyłączony – opowiada Monika. Znali się trzy lata, niedawno Bogdan wrócił na „stare śmieci”, na Saską Kępę. Ostatnio widziała go pod koniec czerwca, gdy z Markiem odwiedzili ją w szpitalu. W czwartek, 14 lipca postanowili zejść nad Wisłę, gdzie Bogdan miał swój namiot, żeby zobaczyć, co z nim się dzieje. Namiot znaleźli zwalony, stelaż, który go miał podtrzymywać, leżał na ziemi. – Marek jakoś znalazł wejście, otworzył i po chwili krzyknął do mnie „Bogdan nie żyje!” – opowiada Monika. Leżał w namiocie, głową do wejścia. Bała się podejść, z daleka zobaczyła tylko, że jedną dłoń miał w pięść zwiniętą. Zadzwoniła pod 112. Na miejsce przybyli policjanci.
Na policję natychmiast przyjechał też pełnomocnik prawny Bogdana, adwokat Michał Klimczak. Zawiadomiła go Monika. – Boguś mówił, że pan mecenas zajmuje się jego sprawą i że niedługo będzie miał dużo pieniędzy – wspomina.
Klimczak nie kryje zaskoczenia nagłą śmiercią Bogdana. – Był zdrowy, podleczony, dobrze się czuł, nie pił – mówi prawnik. Opiekował się Bogdanem, zimą dał mu schronienie, potem odwiedzał nad Wisłą, dowoził jedzenie. – A teraz właśnie ruszaliśmy ze sprawą związaną z tym jego prezesowaniem – mówi. Tłumaczy, że Bogdan chciał złożyć pozew o ustalenie stosunku pracy, bo za pełnienie funkcji prezesa powinno mu przecież przysługiwać wynagrodzenie podobne do zarobków prezesów firm z tej branży. Chcieli też dostępu do dokumentów spółki, bo Bogdan chciał ustalić, co w niej się działo. „Ja nie wiem, co ja tam firmowałem, przecież w każdej chwili policja może mnie zatrzymać, a ja nawet nie będę wiedział za co” – wyjaśniał nam Bogdan.