Od 1 września szkoły miały strzelać, a tu cicho. Nie było ani jednego telefonu w tej sprawie – narzeka rozczarowany właściciel komercyjnej strzelnicy w Bytomiu. Z jego obiektu, jedynego takiego w mieście, od lat korzystają uczniowie klas mundurowych z okolicznych szkół średnich. Gdy wiosną pojawiły się medialne zapowiedzi, że zajęcia ze strzelectwa staną się częścią nowej podstawy programowej przedmiotu edukacja dla bezpieczeństwa we wszystkich pierwszych klasach liceów, techników i szkół branżowych, miejscy urzędnicy zaczęli z nim rozmowy o korzystaniu z usług. Ustalono, że przejdą do konkretów, gdy przepisy zostaną zatwierdzone.
Strzelanie? Szkoły i miasta nie mają pieniędzy
W sierpniu szef MEiN podpisał rozporządzenie. A telefon, jak wspomniano, milczy. – Z moich nieoficjalnych rozmów z nauczycielami wynika, że miasto nie ma pieniędzy, szkoły nie mają pieniędzy, a rodzice ze swoich nie chcą za strzelanie płacić. Dla tych nowych przepisów są dwa lata vacatio legis. Czyli w najbliższym czasie strzelania nie będzie – wzdycha mężczyzna z Bytomia.
Według ministerialnego rozporządzenia obowiązkowe zajęcia strzeleckie mają być wprowadzone najpóźniej od roku szkolnego 2024/2025. W przypadku szkół, które mają na terenie powiatu dostęp do broni – m.in. kulowej, pneumatycznej, do strzelnic wirtualnych albo laserowych – lekcje powinny ruszyć już teraz, faktycznie od września.
Z analizy Związku Powiatów Polskich przeprowadzonej w pierwszej połowie roku wynikało, że na prawie 400 powiatów i miast na prawach powiatów zajęcia ze strzelectwa byłoby w stanie od września organizować ok. 25. – Właśnie dlatego, że strzelnic w Polsce jest bardzo mało, w 2019 r. został wdrożony program MON „Strzelnica w każdym powiecie” – przypomina Grzegorz Kubalski, wicedyrektor biura ZPP. Tworzenie nowych obiektów idzie jednak nader powoli, o czym pisała również „Polityka”. – A nasze obliczenia z wiosny były mocno teoretyczne – zastrzega dyr. Kubalski. – Bo nawet jeśli np. gdzieś na poligonie jest strzelnica, wcale nie jest powiedziane, że wojsko zechce ją udostępniać.
Jak sprawić, że pistolet wystrzeli
Jedną z nielicznych placówek, w których nauka strzelania może ruszyć lada dzień, jest Liceum Ogólnokształcące im. mjr. Henryka Sucharskiego w Myszkowie. Stoi za tym splot okoliczności organizacyjno-geograficznych: – Szkołę z klasami mundurowymi i ze strzelnicą mamy po sąsiedzku. Prowadzi ją nasz powiat. Jesteśmy w trakcie czysto technicznych ustaleń, kiedy nasi uczniowie mogliby z niej korzystać – referuje dyrektorka szkoły Izabela Skabek. Dodaje, że temat na razie nie budzi wśród młodzieży szerokich komentarzy. – Młodzież, jak to młodzież, jest bardzo obciążona nauką i wymaganiami. Ale może właśnie dlatego sam fakt wyjścia ze szkoły będzie dla uczniów atrakcją, jakimś odskokiem od rutyny.
Inaczej jest wśród kolegów i koleżanek Magdy z warszawskiego LO im. Jana III Sobieskiego. W tej szkole też jest dostępna strzelnica, a zajęcia mają ruszyć jeszcze w pierwszym semestrze. – Część ludzi jest podekscytowana, część uważa, że nauka strzelania w obecnej sytuacji, związanej z wojną w Ukrainie, to racjonalny pomysł, a część jest zaniepokojona, bo to w końcu oswajanie z pewnym typem agresji.
Samej Magdzie najbliżej do tej trzeciej grupy: – Ogólnie dziwię się całemu temu pomysłowi, biorąc pod uwagę poziom agresji i frustracji w społeczeństwie. Człowiek uczy się, jak spowodować, żeby pistolet wystrzelił, obawiam się, jak to wpłynie na niektórych – wyznaje Magda. Wierzy, że u niej w szkole lekcje będą należycie prowadzone i zamierza na nie iść. Zwłaszcza że już jej podstawówka organizowała zajęcia na strzelnicy. Stawić musieli się wszyscy, a ona naprawdę nie mogła, bo akurat była chora. – I co? I w ramach odrabiania musiałam przygotować prezentację na temat broni konwencjonalnej. Więc doświadczenie mi mówi, że ten projekt i tak mnie nie ominie – kwituje dziewczyna.
Czytaj też: Polskie dzieci są bardziej zdemoralizowane?
To nie może być partyzantka
W warszawskim Liceum Ogólnokształcącym im. Juliusza Słowackiego (strzelnicy nie ma) przygotowania do lekcji strzelectwa jeszcze nie ruszyły. – I na razie ich nie zorganizuję – zapowiada dyrektorka Agata Dowgird. – To zbyt niebezpieczne i drogie. Nie powiem rodzicom, że mają pokrywać koszt obowiązkowych zajęć. Jeden nabój wystrzelony z karabinka w strzelnicy w Warszawie to od 3 do 10 zł. Nie mamy na to środków w budżecie szkoły.
Poza tym, kontynuuje dyr. Dowgird, profesjonalne strzelnice wymagają zgody rodziców na udział w zajęciach niepełnoletnich uczniów. – Co mam zrobić, jeśli ktoś jej nie wyrazi? Podstawowym problemem jest bezpieczeństwo uczniów. Nie wiadomo, kto miałby za nie odpowiadać: nauczyciele czy pracownicy strzelnic? A to nie koniec niejasności. Nasze klasy są bardzo liczne, nawet do 34 osób. Jak organizować i opłacać transport takiej grupy do strzelnic poza Warszawą, które mają w ofercie szkolenia dla szkół? Nauczyciel EdB jest u nas, tak jak w większości placówek, jeden na całą szkołę i poza tym przedmiotem uczy jeszcze jednego. Nie zdąży dojechać z młodzieżą i przeprowadzić zajęć tak, żeby wrócić na kolejne lekcje z kolejnymi klasami.
Dyr. Dowgird przyznaje, że spłynęły do niej oferty od firm organizujących „bezpieczne strzelanie” na terenie szkół, ale nie miałaby odwagi z takich propozycji skorzystać. – W tej sprawie przede wszystkim muszą zostać wydane precyzyjne przepisy. To nie może być partyzantka dyrektora – podsumowuje. Na prośbę kuratorium i dla organu prowadzącego sporządziła notatki na ten temat. Na razie nie ma reakcji.
Nieoficjalnie pytani przez nas przedstawiciele samorządów wyznają, że oni przynajmniej dociskać dyrektorów w sprawie lekcji strzelectwa nie będą. – Szkół nie ma za co ogrzać, nie ma skąd wziąć do nich nauczycieli – podkreśla urzędniczka samorządu średniego miasta, na terenie którego są komercyjne strzelnice, więc teoretycznie lekcje strzelania powinny już ruszać. – Kuratorium, owszem, może pogrozić nam palcem, że „nie jest realizowana podstawa programowa”. Ale nie znam nikogo, kto w obecnych okolicznościach zamierzałby się czymś takim przejmować.