„Najtaniej wychodzi z głową”. Ceny karpia biją rekordy – zabraknie go na wigilijnych stołach?
Najtaniej wychodzi z głową: 48 zł za kilogram. Ryba już wypatroszona, ale za głowę na wadze trzeba zapłacić, a później samodzielnie odciąć i coś z nią zrobić (najlepiej zupę, choć większość głów pewnie wyląduje w koszu). Dekapitowany karp jest o 10 zł droższy. Płaty chodzą po 65, a filety po 75 zł.
– Co roku słyszę te same narzekania, że drogo, drogo, coraz drożej – mówi właściciel sklepu rybnego na warszawskim Żoliborzu. – Chociaż tej zimy rzeczywiście jest dużo drożej. Rok temu filety sprzedawałem po niecałe 60 zł, czyli jakieś 20 proc. taniej. Ale co zrobić? Takie są ceny i już. Ludzie znów ponarzekają, pokręcą głowami, a później wyjmą portfel i zapłacą. Bo jak to tak, wigilia bez karpia?
Czytaj też: Jakie ryby kupować, a jakich unikać
Karp idzie w odstawkę
Jednak coraz więcej Polaków umie to sobie wyobrazić. Szczególnie widząc w sklepach ceny karpia, który co roku drożeje o kilka, a teraz nawet o kilkanaście złotych za kilogram. Efekt? Według raportu Kantar Public dla Too Good To Go aż 40 proc. badanych chce zrezygnować z karpia w tegoroczne święta. Dla porównania: ze śledzia gotowych jest zrezygnować 16 proc., a z innych tradycyjnych potraw, jak barszcz i sałatka jarzynowa (której co roku wyrzucamy do kosza najwięcej) – mniej niż 10 proc.
W sumie, czytamy w raporcie, 33 proc. Polaków zamierza sięgnąć w te święta po tańsze produkty. 47 proc. będzie szukać promocji, a 17 proc. zamierza zmniejszyć świąteczne porcje.
Nic dziwnego: z badania zamówionego przez Związek Banków Polskich wychodzi, że za koszyk tych samych zakupów wigilijnych co przed rokiem teraz zapłacimy średnio o 500 zł więcej. Taki urok świąt z sięgającą powyżej 17 proc. inflacją.
Czytaj też: „Najpierw oszczędza się na jedzeniu”. Polaków strategie przetrwania
Sandacz wigilijny
Karp stał się też – obok ogólnej drożyzny, rosnących cen prądu, wynagrodzeń dla pracowników i spadających obrotów – zmorą gastronomów. Dla restauracji oferujących organizację spotkań przedświątecznych, z których chętnie korzystają firmy, tegoroczna cena karpia jest kolejnym ciosem. Dlatego niektóre z nich zdecydowały się usunąć go z wigilijnego menu.
– Jeszcze pod koniec listopada przygotowałem jadłospis z filetem z karpia pieczonym w maśle. Zgłosiło się wielu chętnych – mówi szef kuchni jednej ze stołecznych restauracji. – Tydzień później zobaczyłem cenę za kilogram karpia i dotarło do mnie, że nie damy rady. 70 zł za kilogram ryby ze skórą i ośćmi to jakiś skandal. Szczególnie że taki sandacz, który obiektywnie jest znacznie lepszą rybą, kosztuje 59 zł za kg i nie ma odpadków. Nie było wyjścia: obdzwoniliśmy gości, którzy zdążyli już zarezerwować u nas spotkanie, i powiedzieliśmy, że zamiast karpia będzie w tym roku sandacz. Na szczęście wielu z nich wydawało się zadowolonych z takiego obrotu sprawy.
Czytaj też: Drożyzna zabija restauracje. „Jest gorzej niż za pandemii”
Za rybę jak za zboże
Dlaczego karp jest w tym roku tak drogi? Hodowcy tłumaczą, że to przez bezprecedensowy wzrost kosztów – zboża do wykarmienia ryb, nawozów, paliwa do ich transportu i rosnącego wynagrodzenia dla pracowników. „W ubiegłym roku wzrost kosztów był na poziomie 20–30 proc. względem 2020 r. W tym roku zboże kupowaliśmy o 50 proc. drożej, nawozy od 100 do 400 proc., a koszty paliwa wszyscy sami odczuwamy i jest to obecnie ok. 60 proc. więcej niż w 2021 r.” – powiedział serwisowi „Dla Handlu” Przemysław Urniaż, dyrektor ds. infrastruktury i logistyki Stawów Milickich.
Jakby tego było mało, ubiegłoroczne susze bardzo osłabiły narybek i sprawiły, że dostępność ryb do sprzedaży jest niewielka (do sklepów zwykle trafiają karpie trzyletnie). To oznacza, że karpia może zabraknąć przed wigilią.
– Co pan tak patrzy, wiem, że drogo – mityguje reportera „Polityki” właściciel rybnego z Żoliborza. – Ale niech pan lepiej weźmie i zamrozi, bo gwarancji, że trzy dni przed świętami karp jeszcze będzie, to ja nie daję.
Czytaj też: Ryby się kończą