Klasa coraz mniej średnia
Polska klasa coraz mniej średnia. Biedniejemy. Nadciąga wielki kryzys ubóstwa
Mówi 52-letni przedsiębiorca z zachodu Polski: – 20 lat temu postanowiłem prowadzić własny biznes nie dlatego, żeby opływać w bogactwo, ale żebym nie musiał się liczyć z każdą złotówką. I właśnie sobie uświadomiłem, że już muszę. Prowadzi firmę z żoną i synem (mają jeszcze dwoje młodszych dzieci), oszczędności nie ma, bo każdy grosz inwestuje w biznes: z garażu przeniósł go do wynajętej hali, którą potem kupił na kredyt. Dwa lata temu płacił 9 tys. zł miesięcznej raty, teraz 13 tys. zł. Rata kredytu obrotowego wzrosła z 12 do 17 tys. zł, podrożała stal, której używa do produkcji, kontrahenci odchudzili portfel zamówień. – Nie odrobiłem jeszcze strat z pandemii, ale rząd podnosi płacę minimalną, a zatrudniam osiem osób. Mój pracownik był na urlopie z żoną w Turcji, mnie z rodziną było stać na wypad pod namiot nad pobliskie jezioro.
Na porządne, jak mówią, wakacje, nie mogą sobie też już pozwolić Kamila i Paweł, poznaniacy po trzydziestce. Gdy się na nich spojrzy z boku, niby nie jest źle: oboje mają pracę i godziwe zarobki, dach nad głową i przyzwoity samochód. Diabeł tkwi w szczegółach. Mieszkanie nie jest ich, tylko wynajęte za 3,5 tys. zł miesięcznie. Wystarczyłoby na ratę kredytu hipotecznego, ale go nie dostaną, bo Paweł prowadzi jednoosobową firmę, Kamila dostaje niskie stypendium doktoranckie. Dorabiają umowami o dzieło, to jednak nie podnosi ich zdolności kredytowej. – Mamy czteroletnie dziecko i drugie w drodze, bardzo byśmy chcieli wreszcie urządzić się na swoim. Ciężko pracujemy, żeby ziścić marzenie, ale ono się oddala, zamiast przybliżać. Tkwimy w błędnym kole: ceny mieszkań nie spadają, rosną koszty życia, cokolwiek uda się odłożyć, przez inflację traci na wartości.
Paulina (30 lat) i Artur (34 lata) pracowali w Holandii na wkład własny do kredytu.