Domy złe
Dramaty w DPS. „Nigdy wcześniej nie mieli zwłok w takim stanie”. PiS zwleka z pomocą
Marcin Tomczak na podstawie własnego doświadczenia mówi o instytucjach i politykach: – Zachowują się, jakby pandemia nigdy się nie zdarzyła. Pokazuje zdjęcie z komórki: jego ojciec w garniturze, chudy jak szkielet, ułożony w trumnie zygzakiem. – Miał takie przykurcze, że nie mogli go włożyć, a nie chcieli łamać. Nigdy wcześniej nie mieli zwłok w takim stanie. Tomczak ma 50 lat, był antyterrorystą, niejedno widział, ale gdy na szpitalnym korytarzu ujrzał ojca kilka dni przed śmiercią, rozpłakał się. – Ledwo go poznałem. Zaniedbali go, zagłodzili, skazali na śmierć – nie przebiera w słowach. O jego ostatnich miesiącach życia w Domu Kombatanta (to Dom Pomocy Społecznej) w Szczecinie opowiada tak: – W lockdownie, gdy nie mogłem tam wejść, dzwonił, że krzyczą, źle karmią, nikt się nim nie opiekuje, zmoczony leży godzinami w brudnej pościeli. Interweniowałem u personelu i kierownictwa, ale zapewniano, że wszystko jest w porządku. Skończyło się tym, że telefon kładziono poza jego zasięgiem, a mnie mówiono, że nie chce rozmawiać.
– Była strasznie wychudzona i zaniedbana, miała rozległe odleżyny – mówi 55-letni Artur Źródłowski o Zdzisławie Wolańskiej. Formalnie był dla niej obcy, ale panią prokurator w stanie spoczynku, samotną, rocznik 1927, traktował jak ukochaną babcię. Również przebywała w Domu Kombatanta, tyle że w Zielonej Górze. Mimo to opowieść Źródłowskiego jest bliźniaczo podobna do tej, jaką snuje Tomczak: – Gdy pandemia zamknęła DPS dla odwiedzających, Zdzisława nie radziła sobie już z telefonem. Swoimi kanałami dowiadywałem się, że bywa głodna, nie zażywa leków, godzinami jest zostawiona bez opieki medycznej, ale dyrekcja zapewniała, że wszystko jest OK.
Nie było – ani w zielonogórskim, ani w szczecińskim, ani w wielu innych domach pomocy społecznej.