Poranione dusze
Nawet połowa polskich nastolatków się samookalecza. Świeże blizny ukrywają pod ubraniem
Żyletka, nóż, scyzoryk nie są potrzebne. Wystarczy szkolna gumka do ścierania. Zaostrzony ołówek. Paznokcie. Zęby. Pierwsza fala bólu przychodzi szybko i jest jak cięcie po skłębionych emocjach. Człowiek może jednocześnie czuć tylko jeden rodzaj bólu – taką mamy konstrukcję. Lęk, niepewność, cierpienie, wszystkie te nieostre, a bolesne stany, z którymi już nie da się żyć, znikają na chwilę, przykryte konkretnym, mierzalnym odczuciem.
Faza druga pojawia się, gdy pierwszy ból przygasa, a spod spodu wyłazi znów codzienne cierpienie. Trzeba szybko poprawić. Potrzeć skórę raz jeszcze, mocniej i boleśniej, by wejść w fazę wyrzutu endorfinowego. Ów krótki haj, porównywalny z narkotycznym, trwa nieco dłuższą chwilę – ale nigdy na zawsze. Na zawsze zostają tylko blizny.
Choroba wieku nastoletniego
Nowa jednostka diagnostyczna w psychiatrii („samouszkodzenia chroniczne bez intencji samobójczych”) to efekt powszechnej w świecie zachodnim obserwacji, że dzieci robią sobie krzywdę masowo i coraz częściej. Według brytyjskich i amerykańskich badań okalecza się od 15 do 45 proc. dzieci i młodzieży. Polskich danych brak, ale obserwacje psychologów układają się w jeszcze ciemniejszy obraz. Polskie nastolatki podejmują niemal najwięcej prób samobójczych w Europie; mają niższą niż średnia europejska samoocenę, więc zapewne częściej również w inny sposób robią sobie krzywdę. W każdej klasie szkolnej jest co najmniej pięcioro uczniów, którzy ukrywają świeże blizny pod rękawem, ale może piętnaścioro? Dwadzieścioro? Zaczynają w wieku 11–12 lat. Dziewczęta – dwukrotnie częściej niż chłopcy.
Nie rozumiejąc, dlaczego to sobie robią, mówimy, że to moda, bzdury z TikToka. Wolimy uwierzyć, kiedy przekonują, że świeże blizny na ciele to ugryzienia komarów.