Gospodynie inne niż inne
Koła gospodyń miejskich w Polsce chwyciły. Nie zazdroszczą koleżankom ze wsi, robią swoje
Wielu zaskakuje już sam fakt, że istnieją, bo na wsi, wiadomo, ale żeby tak w mieście?! Nie nawykły do rozgłosu. – Ale my jesteśmy kołem gospodyń miejskich – na dzień dobry upewnia reportera szefowa jednego z nich, bo niektórym mylą się z wiejskimi. – Przy KGW jesteśmy jak ubogie siostry – mówi inna. Kolejna: – Dzięki temu zachowujemy pełną niezależność.
Kół gospodyń wiejskich jest ok. 13 tys. Mają stałe siedziby (z nielicznymi wyjątkami), do tego: krajowy rejestr, własną ustawę, know how (jak założyć, prowadzić i rozliczać działalność) i regularne dotacje (państwowe rosną jak na drożdżach: 18 mln w 2018 r., 70 mln zł w 2022 r., 120 mln zł w 2023 r.). Każde może dostać od 8 tys. do 10 tys. zł (zależy od liczebności) z budżetu państwa, niemal dwie trzecie wiejskich kół dostaje też dotację od samorządów, ale w roku wyborczym resort Zbigniewa Ziobry postanowił rozdać im (z Funduszu Sprawiedliwości dla ofiar przestępstw) jeszcze do 5 tys. zł na walkę z przestępczością, zaś podległy ministrowi rolnictwa Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi – do 10 tys. zł na organizację potańcówek (u szczytu kampanii).
Takie koła gospodyń mogą działać też w miastach (do 5 tys. mieszkańców albo jeśli są w nich sołectwa), ale z nazwy pozostają wiejskimi. Miejskich nie obejmuje ustawa, nikt ich nie dotuje i nie liczy, nie lubią ich chyba nawet algorytmy Google: gdy wpisujesz „koła gospodyń”, podpowiadają: „wiejskich”. – A nam jeszcze burmistrz powiedział, żebyśmy się nie obnosiły z feminizmem! – mówi Katarzyna Pacewicz-Pyrek z 17-tysięcznego Brzeska, powiatowego miasta w Małopolsce.
Mistrzynie wbijania gwoździ
Katarzyna Pacewicz-Pyrek uważa się za feministkę, ale „taką, że dziecko jest motywacją, mąż nie przeszkadza w karierze”.