Metry za litry
Metry za litry. Wyłudzali mieszkania, potem truli właścicieli. Proces szajki właśnie rusza
Najpierw polują, tropią, szukają. Po podwórkach, melinach, pod osiedlowymi sklepami, patrzą po brudnych oknach. Szukają uzależnionych od alkoholu, słabych, chorych, z ułomnościami psychicznymi, samotnych. Najważniejsze – z mieszkaniem, które można im zabrać i z zyskiem sprzedać. Jak się da, na zabrany ofiarom dowód wziąć jeszcze kredyt. A oszukanych otruć, żeby nie było świadków przestępstwa. To wydaje się nieprawdopodobne, ale takie szajki działają od lat, z podziałem na role – ktoś wyszukuje ofiary, ktoś nad nimi pracuje, żeby zdobyć od nich pełnomocnictwo do sprzedaży ich nieruchomości, aż do „wyjścia”, jak nazywają moment, kiedy właściciel zwalnia mieszkanie. Lub zejścia. A wtedy pod blok podjeżdża kontener, gdzie trafiają wszystkie rzeczy byłego już właściciela. Potem tylko szybkie odświeżenie, malowanie i sprzedaż na wtórnym rynku. Z tej transakcji były już właściciel nie zobaczy grosza. Złoty interes.
Właśnie przed Sądem Okręgowym Warszawa-Praga ruszył proces tzw. gangu trucicieli.
Nie próbuj tego pić
Nie dowiedzielibyśmy się o tym zapewne do dziś, gdyby nie jedno zdanie rzucone przez kobietę, która przyszła do prokuratury złożyć zeznania w zupełnie innej sprawie. Podczas przesłuchania powiedziała, że znajomy jej wyznał, że zabijani są właściciele mieszkań przejmowanych przez grupę przestępczą.
Tym znajomym okazał się Robert S. – człowiek wykształcony, prawnik. Przyprowadzony do prokuratury wyznał wszystko, bo nie chce brać udziału w zabójstwach. Mówił o przejmowaniu konkretnych mieszkań, sypał adresami, nazwiskami ofiar. To były wielogodzinne zeznania. Wskazał kolejne adresy, gdzie wozili truciznę w plastikowych półtoralitrowych butelkach. Z jego zeznań wynikało, że to trwa od lat, miejscem działania grupy jest teren całej Polski, a w działania zaangażowani są również adwokaci i notariusze.