Znów jest problem ze szpitalnymi oddziałami ratunkowymi. Ponad jedna czwarta z 246 SOR-ów działających w kraju, dokładnie 70, miałaby zostać zamknięta, i to już od czerwca. A to dlatego, że nie spełniają prawnych wymogów rozporządzenia wydanego przez ministra w 2019 r. Głównie chodzi o to, że w jego świetle ordynator SOR powinien być lekarzem specjalistą medycyny ratunkowej.
Ratownictwo: to nie jest atrakcyjna specjalizacja
Żeby uniknąć katastrofy i zapaści w ochronie zdrowia, ministerstwo chce przesunąć termin dostosowania oddziałów do wymogów rozporządzenia. W resorcie zadecydowano, że szpitale dostaną czas do końca roku. Niewiele to zmieni. Terminy były już przesuwane kilka razy.
– W ciągu pół roku nie przybędzie w cudowny sposób lekarzy specjalistów medycyny ratunkowej, a ich brak jest źródłem problemu – mówi dr Radosław Rzepka, specjalista medycyny ratunkowej, dyrektor medyczny Szpitala Czerniakowskiego w Warszawie, który na własnej skórze przekonał się, jak trudno znaleźć takiego zawodowca. Jemu się nie udało i od kilku miesięcy równolegle zarządza szpitalem i kieruje SOR-em na Stępińskiej.
Specjalistów medycyny ratunkowej brakuje, bo nie jest to atrakcyjna specjalizacja. – Pierwszym wyborem studentów czwartego roku jest taka specjalizacja, po której można zrobić inną tzw. krótką ścieżką, w trzy lata – tłumaczy dr Rzepka. – Po to, żeby mieć plan B, gdyby okazało się, że wybór nie był trafny.
I tak po anestezjologii i intensywnej terapii można zrobić medycynę ratunkową w trzy lata, ale odwrotnie już nie. To samo z chirurgią czy interną.
– Dyskryminują nas na wiele sposobów – mówi Rzepka. – Robimy badania endoskopowe, gastroskopię czy bronchoskopię w celach ratunkowych, gdy np. trzeba usunąć ciało obce, ale nie jesteśmy dopuszczani do opisywania tych badań. A chirurg czy gastrolog już tak.
SOR: praca ciężka i wymagająca
Nawet NFZ refunduje ortezę tylko, jeżeli wystawi ją chirurg czy ortopeda. Albo specjalizant, czyli lekarz w trakcie specjalizacji. A lekarz medycyny ratunkowej może oczywiście zaopatrzyć złamanie, ale zamiast ortezy musi założyć pacjentowi gips.
– To, że mamy za mało lekarzy specjalistów medycyny ratunkowej, wynika z takiej właśnie polityki Ministerstwa Zdrowia, które od lat robi wiele, by tę specjalizację zepchnąć na margines – mówi dr Rzepka. – A do tego praca na SOR-ze jest bardzo wymagająca i ciężka.
Także dlatego, że szpitalne oddziały ratunkowe wciąż są jedyną odpowiedzią na wszystkie bolączki systemu ochrony zdrowia. Na wielomiesięczne kolejki do specjalistów i na badania, na przeciążone POZ. – Pierwszym krokiem reformy SOR-ów powinna być likwidacja recept i zwolnień na SOR-ach, bo SOR to jakby duża, stacjonarna karetka, a nie izba przyjęć planowych ani przychodnia POZ, ani nocna i świąteczna pomoc lekarska – mówi dr Ignacy Baumberg, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii, pracujący od wielu lat w zespołach ratownictwa medycznego. SOR-y ogląda z perspektywy karetki. Bo dopóki pacjent będzie wiedział, że na SOR-ze „od ręki” zrobią mu badania, na które musiałby czekać miesiącami, a lekarz wypisze receptę, będzie wolał spędzić w kolejce nawet kilkanaście godzin, niż pojechać do poradni POZ.
Błędy w sztuce, tragiczne pomyłki
Zapewne gdyby podstawowa i specjalistyczna opieka zdrowotna działały sprawniej, nie byłoby tak wielkiego naporu pacjentów na szpitalne oddziały ratunkowe. A pracujący w ciągłym napięciu i pośpiechu lekarze mogą – to nieuniknione – popełniać więcej błędów. Co chwila słyszymy o tragicznych w skutkach pomyłkach, błędach w sztuce czy zaniechaniach. Ostatnio zmarł 23-letni Kordian, u którego lekarz dyżurujący na SOR-ze w Lęborku nie rozpoznał udaru. Stwierdził, że cierpiący na potworny ból głowy i wymiotujący chłopak ma zatrucie pokarmowe, i odesłał go do domu. Kiedy chłopak stracił przytomność, Lotnicze Pogotowie Ratunkowe zabrało go do szpitala im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku. „Był w stanie krytycznym” – relacjonował w „Uwaga!” TVN Krzysztof Wójcikiewicz, chirurg ogólny, specjalista medycyny ratunkowej i wiceprezes ds. medycznych Szpitala im M. Kopernika w Gdańsku. Stwierdził, że badanie Kordiana powinno naprowadzić lekarza na dalsze kroki diagnostyczne, które trzeba było podjąć: badanie neurologiczne, obrazowe, tomografię komputerową.
O życie dalej walczy Tomek Szypuła, 44-letni aktywista LGBT, były prezes Kampanii Przeciw Homofobii, członek Rady Fundacji Replika, który także doznał udaru mózgu. Z przychodni odesłano go do domu, a gdy stracił przytomność, pogotowie zabrało go do Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie. Tam, według relacji rodziny, po wielogodzinnym oczekiwaniu na pomoc został przyjęty na oddział laryngologii, zanim ostatecznie trafił na oddział intensywnej opieki medycznej.
Sprawę nagłośnili w mediach społecznościowych przyjaciele Tomka, a rzecznik praw pacjenta Bartłomiej Chmielowiec po zapoznaniu się z treścią wpisu w sieci podjął decyzję o wszczęciu postępowania wyjaśniającego wobec Wojskowego Instytutu Medycznego. Szpital broni się, na razie przed dziennikarzami, i zasłania ochroną danych szczególnie wrażliwych.
Izba przyjęć? Krok wstecz
Błędne lub zbyt późne diagnozy, tragiczne w skutkach pomyłki w szpitalnych oddziałach ratunkowych zdarzają się i zawsze będą się zdarzać. Jednak nikt przy zdrowych zmysłach nie sądzi, że zamykanie SOR-ów, które nie spełniają ustawowych wymogów, jest dobrym pomysłem.
– Chyba że chodzi o to, żeby oszczędzić – mówi dr Ignacy Baumberg. – Zamiast SOR-u będzie izba przyjęć, bo my tych pacjentów przecież dalej będziemy przywozić i ktoś ich musi od nas odebrać. W szpitalnym oddziale ratunkowym musi być lekarz lub kilku lekarzy i dużo sprzętu ratującego życie, w izbie przyjęć powinien być kierownik – lekarz, ale możliwości ratownicze ma znacznie mniejsze niż w SOR i będzie często wzywać lekarzy dyżurujących na swoich oddziałach. Przyjdą, jak nie będą zajęci.
Finansowanie SOR-ów to kilkanaście milionów rocznie, izby przyjęć – ok. 2 mln zł.
– Nie wykształciliśmy wystarczającej liczby lekarzy – mówi dr Milena Słoń, od ponad 20 lat pracująca w oddziałach ratunkowych. – Pomysł, że ponieważ jest za mało specjalistów, to zmienimy strukturę organizacyjną szpitala i zamiast SOR-u będzie izba przyjęć, to jest katastrofa. Możemy mieć niższe standardy, niewykształconego lekarza, może felczera albo adepta tych czteroletnich szkół wyższych, co to niby mają kształcić medyków.
Dr Milena Słoń obserwuje, jak od wejścia Polski do Unii Europejskiej zmieniła się ochrona zdrowia. – Jest mnóstwo do poprawy, ale jedno udało się osiągnąć. Niezależnie, czy to wielki szpital uniwersytecki w Warszawie, czy mały szpital powiatowy, standaryzacja dotycząca sprzętu i jakości świadczenia usług jest taka sama i to jest naprawdę niezwykły postęp. Przekształcanie SOR-ów w izby przyjęć to krok wstecz, który spowoduje, że standardy nie będą takie same we wszystkich miejscach w Polsce. I to jest bardzo złe.