Plastikowy szlak
Temu, Shein, Aliexpress: co kupuje Polak od Chińczyków. „Tyle zamawiam, że przyjaciele się martwią”
Agnieszka umiała kupować, jakby jutra miało nie być. Siadała wieczorami na kanapie, wyciągała smartfon i zanurzała się w świat, w którym nie krępowały jej ceny ani ograniczony wybór, lecz jedynie jej własna fantazja. Świat licznych kodów rabatowych, darmowej dostawy od 39 zł, szybkich i wygodnych zwrotów, nieskończonych projektów i zastosowań. Świat, w którym można znaleźć każdy produkt podobny do upatrzonego na dowolnym zdjęciu w internecie. Świat, w którym łatwo się zatracić.
Tak właśnie działają chińskie platformy handlu internetowego pokroju Temu i Shein (czyt. Szijen). Kuszą praktycznie nieograniczonym wyborem i śmiesznie niskimi cenami kompensującymi marną jakość. A że czasem przyjdzie coś niezgodnego z zamówieniem? Nic to – zgłaszasz przez aplikację i dostajesz pieniądze z powrotem. Paczka zwykle dociera do Polski w 10 dni.
O skuteczności tej metody świadczy pozycja na rynku. Temu trafiło do Polski w połowie ubiegłego roku i wzięło nas szturmem. Szkoda czasu na wymienianie, co można tam znaleźć – listą dostępnych produktów można by zadrukować cały numer POLITYKI. Dłużej na naszym rynku działają Aliexpress oraz Shein, który początkowo oferował ubrania, a teraz ma już w zasadzie wszystko.
– Chcesz przykładów? Szłam ulicą i myślałam: „chcę lampkę, która wygląda jak muchomor”. Sprawdzam – jest. Bikini w krowie łaty? Jest. Obrus w szkocką kratę, który wymyśliłam sobie na Wigilię? Też jest. Strój wiedźmy-włóczęgi na Halloween? Oczywiście. Kupiłam tam w końcu zamek do drzwi za 14 zł – opowiada Agnieszka, która najbardziej ceniła sobie Shein.
Przez niewiele ponad dwa lata złożyła tam 42 zamówienia, po kilka–kilkanaście produktów każde. Najdroższe – stroje i ozdoby na Halloween, które na nic się ostatecznie nie zdały, bo przyszły za późno – wyniosło 700 zł.