Tańce polskie
Tańce polskie: gdzie, z kim, za ile. Czy mamy sztywne biodra? Jak się ruszamy i co to o nas mówi
„O tańcu to ja mogę mówić godzinami”. „A która dekada POLITYKĘ interesuje?”. „To jest temat rzeka na doktorat!” – słyszymy od teoretyków i praktyków (często na jedno wychodzi), szczerze zaniepokojonych, czy da się wyczerpująco opowiedzieć o tańcu w niedługim tekście prasowym. Zresztą najlepiej spróbować samemu. Nie opowiadać, tylko zatańczyć. Co prawda, gdy zapytać Polkę czy Polaka o stosunek do tańca, zwykle stanowczo się zaprze: „Ja nie tańczę, nie umiem”. Najtrudniejszy, oczywiście, pierwszy krok.
Lęk przed luzem
Fenomen tańca rozkwitł na fali popularności telewizyjnych formatów, takich jak „Taniec z gwiazdami” (na antenie z przerwami od 2005 r.) z udziałem celebrytów czy „You Can Dance” (2007–16) dla tzw. zwykłych uczestników, z celebrytami w roli jurorów. Taniec objawił się widzom jako atrakcyjna forma aktywnego spędzania czasu. Sama więź z gwiazdami próbującymi sił na parkiecie, oglądanymi z perspektywy domowej kanapy, nosi czasem znamiona toksycznej relacji. W pierwszych odcinkach celebryci są spoceni, zdyszani i sobie nie radzą – a my stwierdzamy, że będziemy wyglądać tak samo, tylko się wygłupimy.
Polacy są bowiem en masse bardzo samokrytyczni. Boimy się ocen, eksponowania ciała, spontanicznych gestów, a to dosłownie krępuje ruchy. Pilnujemy się, spinamy, kontrolujemy. – Bardziej niż kraje zachodniej Europy, a mniej niż kraje wschodnie. Ten luz przesuwa się z zachodu na wschód – twierdzi dr Dominika Byczkowska-Owczarek, socjolożka i badaczka tańca z Uniwersytetu Łódzkiego. – Polacy są bardziej wycofani, jeśli chodzi o cielesność, bardziej spięci niż jeszcze dekadę temu. Jest dużo sztywności. Wydarzyła się pandemia, bliskość wojny też ma znaczenie.