Zajrzyj do Ozieran
Zajrzyj do Ozieran! Wieś wymarła i szuka mieszkańców. Zostało ich czterech
Niedawno sołtys Leszek Skrodzki ogłosił na Facebooku: „Szukam chętnych do zamieszkania w mojej wsi. Jest praca w lesie, są dzikie owoce, zioła, grzyby. Idealne miejsce dla samotników i tych, którzy szukają weny twórczej. Mogę użyczyć działki. Odbiorę z dworca PKP Białystok i dowiozę”. Sołtys od razu prostuje, że nie jest Świętym Mikołajem i nie będzie rozdawał ziemi za darmo. Niech to będzie dzierżawa, choćby za symboliczne 100 zł miesięcznie. Z doświadczenia wie, że rozdawanie za darmo się nie sprawdza. Jego kolega kupił w Białymstoku dom z dzikim lokatorem i zaproponował: weź go do siebie, coś tam potrafi zrobić, umie jeździć ciągnikiem, niech popracuje za lokum. Okazało się, że to gamoń i alkoholik. Pewnego dnia ukradł akumulator i zniknął. Bezdomny ściągnięty z Kieleckiego też się nie sprawdził. Nie chciało mu się pracować i uciekł. Sołtysowi została po tych eksperymentach społecznych zdewastowana stodoła.
Był jeszcze jeden przybysz – Zbigniew Falkowski, nazywany prorokiem. Pewnego dnia, a właściwie o 3 nad ranem, po prostu wyszedł z zamglonego lasu. Bosy, z workiem na plecach, o urodzie Kwiczoła z Janosika. Sołtys wziął go do siebie i prorok opowiedział mu swoją historię. Podobno kiedyś był w nowicjacie u paulinów. Podobno któregoś dnia usłyszał głos Boga, który spytał go, czy to Jasna Góra. Żeby była naprawdę jasna, podpalił jakieś strychy i paulini go wyrzucili. Podobno obraził się na Boga, że wywiódł go na manowce, ożenił się i miał czworo dzieci. Pracował jako kierowca tirów; jeździł i do Barcelony, i do Nowosybirska. Podobno pobił rekord Guinnessa – wytrzymał ponad dwie godziny przysypany lodem – ale mu go nie uznali. Wreszcie ruszył w świat. W Ozieranach Małych mieszkał przez kilka miesięcy. Stał się lokalną atrakcją. Chodził w białej szacie, z kryształem na szyi, rozmawiał ze zwierzętami, medytował w stodole u sołtysa i uzdrawiał.