Co zostało po religii
Co zostało po religii. W Polsce zaczyna dziać się to, co na Zachodzie kilka dekad temu
JOANNA PODGÓRSKA: – Wybiera się pan ze święconką?
MIŁOSZ PUCZYDŁOWSKI: – Nie i, mówiąc szczerze, nie jestem pewien, czy nawet miałbym dokąd pójść. Mieszkam teraz i pracuję na uczelni w Norwegii, a z tego co wiem, ten obyczaj nie jest praktykowany w tutejszym Kościele katolickim.
W swojej książce „Atłasowa podszewka” przekonuje pan, że odwrót od religii, sekularyzm to nie koniec; po nim nadchodzi postsekularyzm. I pisze: „Mój bunt rozpoczął się od złości na pokolenie lat 60., które z taką pewnością siebie odrzuciło wartość tradycji religijnych”. Tylko czy w Polsce warto mówić o postsekularyzmie, skoro Kościół i religia są wciąż mocno osadzone w społeczeństwie?
Pewien obraz religii i obyczaje – obecne od wieków – zmieniają się, zwłaszcza w młodym pokoleniu. Zaczyna się dziać to, co na Zachodzie kilka dekad wcześniej. A mnie interesuje, jakie na tym tle otwierają się nowe możliwości dla kogoś, kto niekoniecznie podziela jednoznaczną krytykę i przekonanie, że dla religii nie będzie już żadnego miejsca.
To jak właściwie zdefiniować ten postsekularyzm?
Jest to pojęcie, które stosunkowo niedawno, bo na przełomie XX i XXI w., pojawiło się w naukach społecznych i humanistycznych. Moja książka to esej, w którym żongluję pojęciami, więc nie ma w niej precyzyjnej definicji postsekularyzmu. Uznaję wagę krytyki religii, rozumiem jej zasięg i społeczną wymowę, ale dostrzegam, że są ludzie, którym to nie wystarcza. Potrzebują czegoś więcej, szukają, co mogłoby się z religii ostać. To ich właśnie nazywam postsekularystami. Żyją w epoce świeckiej, ale tworzą coś w rodzaju jej podszewki, w której przemycone są metafizyczne tęsknoty i inspiracje. Szukają nowej transcendencji.