Dostępny na platformie Apple+ serial „Rozdzielenie” („Severence”) to dzieło niedzisiejsze, pasujące bardziej do czasów „Fight Clubu” i „Dilberta”. Skrzyżowanie „The Office” z „Czarnym lustrem” i lynchowską fantasmagorią pokazuje korporację jako miejsce kultu, ale jednocześnie obiecuje pewność zatrudnienia, dach nad głową i czas na własne życie – coś, za czym pokolenie kryzysu raczej tęskni, niż kontestuje.
Złe wspomnienia
Dlatego miałem pewien problem z uchwyceniem, o czym naprawdę opowiada fantazja z serialu. Oto dzięki specjalnemu implantowi w mózgu możliwe stało się tytułowe rozdzielenie pamięci pracownika – pracowe „ja” nie pamięta niczego spoza firmy; po wyjściu przełącza się zaś w tryb zewnętrzny, który nie wie nic o tym, co działo się w pracy. W konsekwencji ciało zamieszkiwane jest przez dwie zupełnie niezależne osobowości, które nic o sobie nie wiedzą; jeden z etycznych koszmarków, które uwielbiają autorzy opowiadań science fiction.
Twórca serialu wpadł na pomysł w nudnej biurowej pracy w fabryce drzwi; kopiowanie z Worda do Excela musi być alienujące, zwłaszcza gdy twoim przeznaczeniem jest pisanie seriali. Widać tu jednak pewien paradoks – gdyby spełnił marzenie o tym, żeby zapomnieć wszystkiego, co wydarzyło się w tym ponurym biurze, nie mógłby napisać o tym serialu (o tym, jak złe doświadczenia pomagają nam się rozwijać, opowiadał film „Zakochany bez pamięci”).
Ale co to mówi o naszym świecie? „Rozdzielenie” opowiada tak naprawdę nie o jednej, a o dwóch fantazjach.