Prężenie tężni
Tężnie: wylęgarnie bakterii, solanki z niespodzianką. Popularne, a nie takie lecznicze
„Ładny i pożyteczny obiekt. Na moją alergię idealny. Mam kaszel i kłopoty z krtanią z powodu pyłków, więc wdychanie solanki bardzo mi pomaga” – napisała w komentarzach dotyczących jednej z sosnowieckich tężni pani Katarzyna. Dała miastu pięć gwiazdek, bo to, jej zdaniem, najlepiej ulokowane pieniądze z budżetu obywatelskiego.
W Katowicach podobnie, mieszkańcy prześcigają się w pochwałach: „Warto delektować się powietrzem z tężni” (przekonuje w internecie lokalny przewodnik, pan Marcin); inny ogłasza, że to „najlepsze miejsce do wdychania zdrowej bryzy”. A pani Ewa namawia, by odwiedzać je codziennie, bo nie ma nic lepszego niż „jony solne”.
I tak niesie się przez Polskę chór zachwyconych mieszkańców – z Rybnika, Gliwic, Tychów, Krakowa, Łodzi, Warszawy, Wadowic, Konina… Nieuzdrowiskowych miejscowości z własnymi tężniami w parkach i na skwerach jest już kilkadziesiąt, a przybywają kolejne, nawet nad morzem, w Darłówku.
Solanka z niespodzianką
– Jeżdżąc nad Bałtyk, sto razy bardziej wolałabym wdychać naturalny jod na plaży niż solankę przywiezioną Bóg wie skąd, może z drugiego końca Polski – mówi z przekąsem prof. Katarzyna Wolny-Koładka z Katedry Mikrobiologii i Biomonitoringu Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. To jej zespół, badając zdrowotne walory miejskich tężni – które, jak się okazuje, bardziej wyglądają, niż cokolwiek leczą – wywołał burzę, wprawiając w zakłopotanie zarówno urzędników, jak i entuzjastów solankowych oaz.
Bo jak potraktować serio jeden z marketingowych sloganów – że godzinny spacer przy tężni w Nowej Hucie to jak trzy dni nad brzegiem morza – skoro w solance umieszczonej w tej drewnianej konstrukcji wykryto chorobotwórcze bakterie, których nie powinno tam być?